piątek, 19 lipca 2019

prolog


To była już piąta szklanka whisky. Nigdy nie lubiłem tego cholerstwa, ale w barku stała nienaruszona butelka, którą dostałem na okrągłe urodziny, więc postanowiłem skorzystać. Z ekranu telewizora patrzyły na mnie nieznane twarze. Jakiś facet w obsypanym brokatem garniturze uśmiechał się głupkowato i gadał o rzeczach, które kompletnie mnie nie interesowały, a blond piękność w krzykliwej sukience mu wtórowała. Musiałem wyciszyć dźwięk, bo od piskliwej muzyki zaczęła pękać mi głowa. Właśnie dlatego usłyszałem ciche wibracje, dochodzące z kuchni. To tam zostawiłem telefon. Niechętnie podniosłem się z kanapy, która zatrzeszczała na pożegnanie.

- Perez. – Odebrałem. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że alkohol uderzył mi do głowy.
- Mundo z tej strony. Wybacz, że tak późno, ale to pilne. – Spojrzałem na zegarek. Faktycznie, była trzecia w nocy. Dziwiłem się, że moja przełożona jeszcze nie śpi, ale potem przypomniałem sobie, gdzie jest w hierarchii najważniejszych i pomyślałem o tym, gdzie ja bym był, gdybym tylko kiedykolwiek się postarał. – Jesteś potrzebny w Raval Roig. Jimenez nie może, jego żona na dniach rodzi, więc zostałeś tylko ty.

No tak, ja. Żadnych zobowiązań. Już nawet do Mundo dotarły informacje, że moja – kiedyś - dziewczyna wywiozła nasze dziecko na drugi koniec kraju.

- Będę – powiedziałem, zanim zdałem sobie sprawę, że w tym stanie będę marnym kierowcą. Nie pytałem o szczegóły, nie chciałem o tym myśleć aż do momentu, kiedy będę zmuszony postawić stopę we wskazanym miejscu. – Prześlij mi adres.
- Już to zrobiłam. – Jasne, Mundo zawsze wyprzedzała wszystkich o krok. – Nie spieprzcie tego, dobra?

Mruknąłem coś na potwierdzenie i rozłączyłem się. Na komodzie leżały kluczyki do mojego Volvo, ale nie byłem pewny, czy powinienem ich użyć. Telefon od Mundo skutecznie mnie rozbudził, ale ciemność i cisza działały na moją niekorzyść. W łazience opłukałem twarz wodą, umyłem zęby, a potem wypiłem szklankę lodowatej wody. Było lepiej. Chwyciłem kluczyki i resztę potrzebnych rzeczy. Pobiegłem do samochodu i ruszyłem przed siebie.

Drogi były puste, tak jak przewidywałem. Z mojego nowo wynajętego mieszkania byłem w stanie dojechać tam w kilka minut. Przez pierwsze pięć nie napotkałem żadnej żywej duszy, w szóstej minęła mnie ciężarówka jakiejś firmy kurierskiej, w siódmej wyprzedziło mnie Audi A5, a w ósmej… W ósmej spotkałem ją.

Było całkowicie ciemno. Wybrała sobie chyba najciemniejszą drogę w mieście, pozbawioną jakichkolwiek latarni. Pewnie bym jej nie dostrzegł, gdyby nie to, że ubrana była w białą koszulkę na ramiączkach i błękitne szorty. Szła poboczem, gwałtownie stawiała na resztkach betonu niewielkie stopy w czarnych japonkach, jakby jej się spieszyło. Ciemne włosy miała rozpuszczone i potargane – dziewczyny w tym mieście nie wychodziły tak z domu. Makijaż rozmazany. Brudne ślady na nogach, ramionach i twarzy. Jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem, ale miałem się dowiedzieć, ponieważ gwałtownie się zatrzymałem. Wyskoczyłem z samochodu, zostawiając włączony silnik i dogoniłem ją, co nie było zbyt trudne.

Pachniała ogniskiem. Ciepłem. To pierwsze, co mi się skojarzyło. Lubiłem zapach ognia, palonego drewna, ponieważ kojarzył mi się z dzieciństwem. Nawet w nikłym świetle reflektorów samochodu byłem w stanie dostrzec, że ma ciemne oczy. Prawie czarne. Duże i przenikliwe. Widziałem też to, że jest przerażona. Rozchyliła usta i rozejrzała się dookoła, jakby szukała najlepszej drogi ucieczki, ale wokół otaczały nas tylko pola. Pusta przestrzeń. Chciałem zapytać, co się stało, dlaczego tak wygląda i dlaczego o tej porze wybrała się na samotny spacer, ale nie musiałem. Gdzieś w oddali, w ciemności dostrzegłem plamę pomarańczowego światła. Ta plama znajdowała się dokładnie w tym miejscu, w którym powinienem się znajdować ja.
Spojrzałem na nią jeszcze raz.

- Jak masz na imię? – zapytałem najłagodniej, jak potrafiłem.
- Marta – odparła delikatnym głosem.
- Chodź, pojedziesz ze mną.

I kiedy odprowadzałem ją do drzwi samochodu, pilnując, żeby nie uciekła, pomyślałem o tych pięciu szklankach whisky, które w tym momencie wyparowały. Dawno nie byłem bardziej trzeźwy. Dlatego po cichu otworzyłem schowek i ukryłem za paskiem od spodni mój niezawodny pistolet. A ona siedziała na fotelu z tyłu i udawała, że nie widzi. Już wtedy miałem pewność, że świetna z niej aktorka.