czwartek, 1 grudnia 2016

K04

Chcesz czegoś, ale nie zdajesz sobie z tego sprawy. Potrzebujesz czegoś, ale nie chcesz. Robisz coś wbrew sobie, wbrew temu, co czujesz, czego pragniesz i wszystko jest nie tak. Nie tak, jak być powinno.

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Miałem wrażenie, że zaraz rozsadzi mi czaszkę, ale niestety żyłem. Wszystkie funkcje życiowe w normie, tylko moje sumienie zostało nadszarpnięte. Rozejrzałem się dookoła. Byłem sam, na szczęście. Łóżko puste, ciepła tylko połowa, na której spałem. Żadnych niechcianych ubrań, żadnego nieznanego zapachu i nawet przez chwilę myślałem, że to wcale się nie wydarzyło. Moment nadziei jednak natychmiast minął, ponieważ przypomniałem sobie minioną noc. Oczami wyobraźni widziałem, jak otwieram drzwi mieszkania. Pośpiesznie, bo za plecami chichotała mi do ucha szczupła brunetka. Znałem ją, była koleżanką koleżanki mojego kumpla. Spotkaliśmy się już nie pierwszy raz. Była całkiem ładna i momentami nawet zabawna. Także pijana, ale wcale nie bardziej niż ja. Wpuściłem ją do środka, a ona powoli zdjęła kurtkę, obserwując moje ruchy. Czułem się zadziwiająco niepewnie, jakbym nie był do końca przekonany co do tego, co zamierzam zrobić. A przecież chciałem tego. Chciałem tego, co razem zaczęliśmy pod toaletą w klubie. Chciałem kontynuować, ona też, bo zarzuciła mi ręce na szyję i wpiła się w moje usta. Początkowo nie wiedziałem, co zrobić z rękami, stałem nieco oszołomiony samym sobą i gorączkowo myślałem nad tym, co się ze mną dzieje, ale kiedy jej dłonie zaczęły błądzić w okolicach mojego paska od spodni, natychmiast otrzeźwiałem. Jeśli w ogóle można tak powiedzieć, biorąc pod uwagę fakt, że byłem zupełnie pijany. Wepchnąłem ją przez drzwi mojego pokoju, wylądowaliśmy na łóżku.

Rzadko kiedy spotyka się takie dziewczyny, jak ona – pewne siebie i tego, co chcą zrobić. Nie było w niej żadnego wstydu, żadnej delikatności, ale jeszcze wtedy mi to nie przeszkadzało. Podobała mi się, tak samo jak podobała mi się Jessica Alba – mógłbym się z nią przespać, spotkać parę razy i miło spędzić czas, ale nie było dla nas przyszłości. Na imprezie w klubie wcale nie szuka się przyszłości, tylko teraźniejszości. To też robiłem – żyłem tym, co teraz. Z tą dziewczyną i z paroma innymi. Nie byłem jednak typem faceta, który co weekend przyprowadza do domu nową panienkę, bo wcale aż tak mnie to nie kręciło. Zdarzyło mi się parę razy, ale nienawidziłem budzić się u boku osoby, której w ogóle nie znałem, bo wtedy cholernie siebie nienawidziłem. Stawałem przed lustrem i wiedziałem, że ten facet, który o poranku patrzy na siebie podkrążonymi oczami to nie ten sam człowiek, co zeszłej nocy. A ta dziewczyna, która leży w moim łóżku to nie ta, którą kiedykolwiek mógłbym chcieć. Ta, z którą byłem tej nocy również nią nie była, ale pozostawiła po sobie wyraźniejszy ślad.
W środku nocy siedziałem na parapecie z papierosem w ustach, czekając aż się obudzi. Chciałem jej powiedzieć, że powinna sobie pójść. Nie chciałem na nią patrzeć w świetle dnia, a powoli zaczynało się rozjaśniać. Miałem wrażenie, że zaraz się popłaczę. Autentycznie, bolało mnie serce, było mi niedobrze, nie mogłem spać. Znowu nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje, ale tym razem już wiedziałem co powinienem zrobić. W dłoni obracałem sobie telefon. Co ja sobie wyobrażałem? Wydawało mi się, że dzięki temu udowodnię sam sobie, że nic nie jest w stanie mnie złamać. Że jedna osoba nie może narobić w moim życiu bałaganu. Chciałem pokazać jej i sobie, że jestem ponad to. Myślałem, że krótka przygoda wyleczy mnie z tych wszystkich dziwnych myśli. Nie wyleczyła, wręcz przeciwnie – czułem się gorzej niż kiedykolwiek.

- Nie żebym się wtrącał, ale ostatnio mogłem przez przypadek powiedzieć mamie, że masz dziewczynę – powiedział mój brat, kiedy pojawiłem się w południe w kuchni, żeby zrobić sobie śniadanie, na które w zasadzie w ogóle nie miałem ochoty. – Prawie piszczała z radości, że jej ładniejszy synuś wreszcie postanowił się ustatkować.
- Nie wiem, po co kłamałeś – odparłem, wzruszając ramionami.
- Nie kłamałem. Naprawdę myślałem, że z tą laską, którą ostatnio zaprosiłeś na weekend jest coś na rzeczy.
- Ostatnio? To było miesiąc temu, mózgu. Od tamtego czasu nie mieliśmy okazji się spotkać. – Schowałem twarz w dłoniach, wcześniej siadając na krześle naprzeciwko niego. – Lubię ją.
- To dlaczego przespałeś się właśnie z jakąś inną panienką? – Skrzywił się. Od początku tylko o to mu chodziło.
- Nie wiem – rzuciłem. Wstałem i wyszedłem.

Nie wiem. Nie wiem. To wyrażenie towarzyszyło mi przez cały dzień. Pustka. Tułałem się po mieszkaniu, obijałem o meble, aż w lodówce nie pozostała ani jedna butelka piwa. Brat poszedł do znajomych, zostałem więc sam ze sobą. Ciągle obracałem sobie w dłoniach telefon, zastanawiając się nad tym, czy odpisywać jej na wiadomość, którą wysłała w południe. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się tak rozbity psychicznie. Być może powinienem to skończyć – szybko i stanowczo, po prostu urwać kontakt. Wątpiłem jednak w swoją siłę woli. Byłem przekonany, że prędzej czy później i tak bym się do niej odezwał. Poza tym, nie zasługiwała na takie traktowanie. Zasługiwała na prawdę. Nawet jeśli była bolesna.
Przyłożyłem telefon do ucha i czekałem. Pięć sygnałów.
- Cześć.
- Cześć. – Miała taki delikatny głos. – Co tam?
- W porządku – odparłem. – To znaczy nie. Właściwie to nie. Muszę ci coś powiedzieć. – Zaciąłem się na moment, ale z jej strony nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. Być może jej oddech nieco przyśpieszył, nie wiem. Moje serce biło tak szybko, jakbym właśnie skończył biec maraton. Nie potrafiłem z nią rozmawiać, nie mógłbym jej więc spojrzeć w oczy. Zawsze świetnie kłamałem, rodzice nigdy nie zorientowali się, jak często chodziłem na wagary za szkolnych czasów, ale w tym przypadku po prostu nie potrafiłem. Nie mogłem jej oszukiwać.  – Zrobiłem coś głupiego, coś… – Wykrztuś to. No wykrztuś to.  – Przespałem się z kimś. Przepraszam.
Cisza. Mijały sekundy, a uderzenia serca dudniły mi w uszach. Była gdzieś tam po drugiej stronie, ponieważ słyszałem jej miarowy oddech. Musiało to trwać wieczność, a potem czas się zatrzymał. Odpowiedziała:
- Okej.

I rozłączyła się.


Tak to jest – czasem jedna chwila, jedna nieprzemyślana decyzja odbija się na całym naszym życiu. Dosłownie – na całym życiu. Bo ta feralna noc nie powinna nigdy się wydarzyć. Już nigdy więcej nie spotkałem tej dziewczyny, nawet nie minąłem jej na ulicy, nic. Agę natomiast widziałem codziennie w swoich myślach. Codziennie. Przewijała się przed moimi oczami, raz uśmiechnięta, innym razem przygnębiona, ale zawsze tak samo piękna. To wtedy uświadomiłem sobie, że ona nie jest jakąś śmiesznostką, z której można zrezygnować z dnia na dzień, kiedy mi się znudzi. Bo ona nigdy mi się nie znudzi. Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem zakochany. Szkoda tylko, że potrzebowałem do tego jej łez i swojego cierpienia. Szkoda. 

Cause there's no drink or drug I've tried to rid the curse of these lover's eyes

czwartek, 24 listopada 2016

A03

Święta tamtego roku były piękne. Byliśmy osobno, ale jakby razem. I mimo że ciążyły między nami niewypowiedziane słowa, dużo niewypowiedzianych słów, to jakoś ten ciężar zupełnie mi nie przeszkadzał. Było mi zadziwiająco lekko na duchu i mogłabym przysiąc, że jemu też. Widziałam to w jego oczach, kiedy z nieśmiałym uśmiechem odsunął nieznacznie swoją twarz od mojej. Kiedyś myślałam, że jego oczy są koloru szarego, ale nie – były niebieskie. Błękitne, zdumiewająco jasne. Uwielbiałam jego oczy, bo były to oczy chłopca. Patrzyłam w nie wtedy, trochę przestraszona, trochę podekscytowana. W tamtym momencie zdecydowałam, że już nie będę się przejmować tym, co może być, że nie będę analizować i rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze. Przyciągnęłam go mocniej do siebie i pozwoliłam całować, a z tyłu głowy wcale nie zaczęła kiełkować myśl, że popełniam błąd. Nigdy nie uznałabym tego za błąd. Było zbyt cudownie, żeby można się było tego wyrzec.

Najgorsze było to, że po tym wszystkim nawet nie mogliśmy spokojnie porozmawiać. Albo najlepsze, nie wiem. Czasem rozmowa jest zupełnie niepotrzebna. Tego dnia, zaraz po jarmarku, odwiózł mnie do domu, a emocje były zbyt duże, żeby w ogóle poruszać temat pod tytułem: co właśnie między nami zaszło? Potem nastały święta, on pojechał na drugi koniec Polski do rodziny, a ja zaraz po wyjechałam ze znajomymi w góry. Minęliśmy się.

Trochę płakałam w sylwestrową noc, ale tylko przez nadmierną ilość wypitego alkoholu i dlatego że naprawdę chciałam się do niego przytulić. Do niego, nie do swojej przyjaciółki, nie do przyjaciela, nie do któregokolwiek ze znajomych, których miałam pod ręką. To musiał być on. Serce pękało mi na samą myśl, że on siedzi z kieliszkiem wódki w ręce, śmieje się w głos do swoich przyjaciół i bawi się fantastycznie. Ja, jak ofiara losu, siedziałam na łóżku i zanosiłam się płaczem w samotności. To było moje kryzysowe piętnaście minut, bo potem znalazła mnie przyjaciółka i wyciągnęła z powrotem w sam środek naszej kameralnej imprezy. Wcisnęła mi w dłoń butelkę szampana i kazała pić, a ja posłusznie wykonywałam jej rozkazy. I kiedy mój telefon zaczął wibrować, a na ekranie wyświetliła się jego wykrzywiona dziwacznie twarz (podczas naszego drugiego spotkania zrobiłam mu to zdjęcie, było śmieszne), ona powiedziała: „odbierz, szybko odbierz!”, a ja posłuchałam ją po raz kolejny. Czego mogłam się spodziewać? Na pewno nie tego. Nie był typem faceta, który odliczając dni do kolejnego roku, myśli o kimś, kto znajduje się dziesiątki kilometrów dalej. O dziewczynie. O mnie. Drżącą ręką przyłożyłam telefon do ucha i odezwałam się, starając się nie brzmieć jak zbyt podekscytowana dziewczynka, czekająca na telefon od swojego chłopaka. Bo on nie był moim chłopakiem i doskonale o tym wiedziałam.
- Halo?
- Cześć – powiedział. Normalny, rozluźniony. – Jak tam? Dzwonię, żeby ci przypomnieć, że za pięć minut północ.
- Naprawdę? Dzięki, jesteś niezastąpiony. – Uśmiechnęłam się do siebie. Właściwie to szczerzyłam się przez następne kilka godzin i nikt do końca nie wiedział, o co mi chodzi. Ja sama nie wiedziałam, po prostu jego głos, jego słowa, to wszystko sprawiło, że czułam się cholernie, prawdziwie szczęśliwa. – Jesteśmy właśnie na dworze. Mam w ręce butelkę najtańszego szampana z Biedronki, zaraz odmarzną mi ręce, a chłopcy próbują odpalić petardę, więc jak zacznę dyszeć, to znaczy, że uciekam jak najdalej stąd. A jak u ciebie?
- Fajerwerki. Stoję na balkonie. Ludzie chyba nie wiedzą, że puszcza się je dopiero po północy, albo wszyscy mamy niezsynchronizowane zegarki. – Chwila ciszy. – Gdzie ty właściwie jesteś? Bo próbuję umiejscowić sobie ciebie jakoś na mapie i nie mogę.
- W Szczyrku. Nie tak daleko. -  Ale nie tam. Chyba wolałabym być tam, gdziekolwiek to było, nawet jeśli siedział właśnie z kumplami w obskurnym mieszkaniu, w którym unosił się okropny zapach dymu papierosowego.
- Szkoda, że nie tutaj – stwierdził. Na pewno był pijany. – Dobrze, że zadzwoniłaś. Szczęśliwego nowego roku, piękna.
- Tobie też – odpowiedziałam, uśmiechając się do siebie. – I to ty zadzwoniłeś, pamiętaj.

Zaśmiał się. A potem się rozłączył. Tak nagle, jak jego zachrypnięty głos zadźwięczał w moich uszach, tak nastała cisza. Ale cisza tylko w mojej głowie, bo cały świat wokół mnie szalał i wirował w rytmie tanecznej muzyki. A ja stałam w samym środku tłumu, moich przyjaciół i nieznajomych, którzy nagle pojawili się wśród nas. Nie wiem, kto mnie ściskał, nie wiem, kto szeptał mi do ucha, aby ten rok był lepszy – ja się uśmiechałam, kiwałam głową i naprawdę wierzyłam, że tak będzie. Po raz pierwszy w życiu słowa „Szczęśliwego nowego roku” nie brzmiały jak kiepski żart.
I nie były żartem. Ten rok naprawdę rozpoczął się dobrze. Następnego dnia zadzwonił raz jeszcze – chciał spytać, czy nie powiedział mi nic głupiego, bo trochę wypił i wolał się upewnić. Wiedziałam, że to tylko wymówka, że chciał porozmawiać. Siedziałam z telefonem przyciśniętym do ucha jakieś pół godziny, co jak na mnie jest niezłym wynikiem, bo zazwyczaj nienawidzę rozmów telefonicznych. Jednak słuchanie go sprawiało mi tak ogromną przyjemność, że nawet bolące ucho nie zmusiło mnie do tego, żeby to przerwać. Zrobił to dopiero kolega krzyczący do słuchawki niecenzuralne słowa i wpychający mi do ręki butelkę z winem.

Przyjedź do mnie. Tego chciał. Tydzień później czekał na mnie na wrocławskim dworcu. Nie wiedziałam, co  tam robię, ale zaproponował, że oprowadzi mnie po mieście, w którym w zasadzie nigdy jeszcze nie byłam, że obejrzymy razem mecz, a wieczorem przyjdą do niego jego znajomi i będziemy grać w planszówki. To była bardzo przyjemna perspektywa. Bardzo. Było zupełnie tak, jak mówił, chociaż mało wychodziliśmy z jego mieszkania, bo przez większość czasu padało. Zachowywaliśmy się jak para kumpli – żadnych pocałunków, żadnych planowanych i nieplanowanych dotyków, uścisków, ukrytych spojrzeń. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się, nie wysyłaliśmy sobie żadnych znaków, nic, ale było idealnie. Chyba wcale nie chciałam, żeby było inaczej. Być może chodziło właśnie o to, żeby się poznać, żeby pobyć ze sobą, jak z każdym innym znajomym. Potem jednak, wraz z jego znajomymi przyszedł alkohol. Polubiłam jego brata. Z charakteru byli do siebie bardzo podobni – mieli takie samo poczucie humoru, te same przyzwyczajenia i powiedzenia. Dobrze się z nim rozmawiało. Siedziałam obok niego przez dłuższą część imprezy, na co w pewnym momencie Kuba zaczął patrzeć dość krzywo. Nie rzucał żadnych uwag, ale z drugiego końca pokoju widziałam, jak posyła mi dziwne spojrzenia.

W okolicach północy wyciągnął mnie na balkon. Był wtedy już wyraźnie wstawiony, zresztą ja wcale nie byłam od niego lepsza. Nie mogłam przestać śmiać się z żartu, który opowiedział mi jego brat jakieś piętnaście minut wcześniej.
- Daj spokój, mój brat ma poczucie humoru gimnazjalisty – powiedział na wstępie, opierając się o balustradę.
- Jesteście tacy sami – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. On uniósł brwi. – I macie takie samo poczucie humoru.
- Wcale nie – obruszył się. – Poza tym, denerwuje mnie, że on zawsze próbuje pajacować przed moimi znajomymi. Jakby przyprowadził do domu dziewczynę i ja zacząłbym z nią gadać to strzeliłby focha, jak przedszkolaczek.
- Nie pozwolił ci nigdy rozmawiać ze swoimi dziewczynami? – Zaśmiałam się.
- Zacznijmy od tego, że on nigdy nie miał dziewczyny – prychnął. – Chyba wykorzystałem limit uroku osobistego w genach. Jemu niewiele pozostało.
- Skromniutki – stwierdziłam, szczerząc do niego zęby. Odpowiedział mi tym samym.
- Nie idź do niego – poprosił.
- Bo? Mam zostać tutaj? Jest zimno – odparłam, ocierając ramiona. Natychmiast zarzucił na mnie swoją bluzę. – Och, dotarło to do mnie. Jesteś zazdrosny.
- Nie jestem. – Skrzywił się.
- Nie? – Zamrugałam.
- Muszę być?

Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazł się tak blisko mnie. Jego ręce obejmowały delikatnie moją twarz, a rozchylone wargi wpasowywały się w moje usta. Jego bluza osunęła się w dół, lądując na kafelkach. Jeśli było we mnie jakieś napięcie, to w tamtym momencie zupełnie mnie opuściło. Lekkość. Tak pamiętam tę chwilę. Całkowita lekkość, dryfowanie w jego ciepłych ramionach, namiętność, bliskość. Wszystko, co piękne. Trwało to długo, ale wciąż za krótko. W pewnym momencie jego brat wystawił głowę zza balkonowych drzwi i poinformował nas, że wszyscy wychodzimy na miasto. Popatrzeliśmy na siebie i oboje pokręciliśmy głowami. Nam było dobrze w tym miejscu. Na balkonie, na kanapie, na jego łóżku. Leżeliśmy, całowaliśmy się, obejmowaliśmy. Upojeni alkoholem i upojeni sobą, jak w książkach, jak w najlepszych melodramatach. To było właśnie to, czego chciałam doświadczyć. Kiedy delikatnie zaczął błądzić dłonią pod moją koszulką, przycisnęłam usta do jego czoła i zaciskając zęby powiedziałam:
- Nie prześpię się z tobą, nawet sobie nie myśl.
- Nigdy?
- Teraz. Dzisiaj.

Zaśmiał się i pocałował w ucho. Chciałabym wrócić do tego momentu. Znowu być częścią nas – takich niezaznajomionych jeszcze ze sobą. Chciałabym znowu to poczuć, to podekscytowanie, którego źródło pulsowało w żołądku i rozchodziło się, błądząc po całym ciele. Wtedy było cudownie.
 
Wtedy.

Jednego dnia zasypiasz szczęśliwa, z uśmiechem na twarzy, następnego budzisz się z niepokojem w sercu i płaczem na końcu nosa. Przeczuwasz. Intuicja podpowiada ci, że coś jest nie tak. Uczucie smutku towarzyszy ci cały dzień i nie jesteś pewna, czy to hormony, czy to coś, czego nie udało ci się jeszcze zarejestrować swoimi bacznie obserwującymi otoczenie oczami. Przychodzi wieczór. Telefon.

Już rozumiesz.

I'm finding it hard to believe - we're in heaven


czwartek, 17 listopada 2016

K02

I może tak właśnie powinno się to skończyć. Zanim w ogóle się zaczęło. Tego piątkowego wieczora, kiedy rozdzieliliśmy się, rozchodząc się do różnych stolików, przy których siedzieli nasi znajomi. Wiedziałem już wtedy, że będą z tego kłopoty. Zapraszałem ją na piwo, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że popełniam błąd. Bo takich dziewczyn, jak ona nie wyrywało się na tanie teksty, a ja chyba tylko takie znałem. Nie szukałem zresztą niczego specjalnie trwałego, na niczym konkretnie mi nie zależało, chciałem tylko spędzić miło czas i być może się zabawić, i… wiem, że na to nie zasługiwała. Chciałem ją wykorzystać, pomydlić oczy, pograć na jej emocjach. Była zabawna i ładna, lubiłem z nią rozmawiać, ale wtedy nie byłem gotowy na jakiekolwiek zaangażowanie, a z jej twarzy jak z kartki można było wyczytać, że ona właśnie tego oczekuje. Nigdy nie lubiłem takich dziewczyn, jak ona. Uważałem, że nie potrafią sobie poradzić w życiu, że potrzebują jak tlenu oparcia w drugim człowieku, a ja z natury byłem indywidualistą, więc nie do końca to rozumiałem. I także nie pochwalałem. Ale ona otworzyła mi na pewne sprawy oczy. Oczywiście nie od razu. Wtedy, w tym zadymionym pubie jeszcze nie myślałem, że w jakikolwiek sposób zagnieździ się w moim życiu, nie. Byłem przekonany, że to będzie jednorazowa sprawa, optymistycznie zakładałem, że obędzie się bez płaczu i pretensji w moją stronę. Nie obyło się.

Spotkaliśmy się następnego dnia w tym samym miejscu. Wyglądała ładniej, na pierwszy rzut oka mogłem stwierdzić, że godzinami stała przed lustrem wybierając odpowiednie ubranie i dopasowując makijaż (przez pierwsze trzy lata studiów miałem współlokatorkę, więc wiedziałem, jak odbywają się tego typu sprawy za kulisami). Udało jej się. Była cholernie atrakcyjna, chociaż chyba nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Niepewna siebie, bo kiedy ze mną rozmawiała, bawiła się paznokciami. I niespecjalnie chciała patrzeć mi w oczy. Też nie lubiłem przesadnego kontaktu wzrokowego, ale ona cały czas uciekała spojrzeniem, dopóki nie wypiła dwóch piw i atmosfera całkowicie się nie rozluźniła.

Rozmawialiśmy o wszystkim. Właściwie byłem totalnie zaskoczony, bo podejrzewałem, że będziemy potrzebować masy alkoholu, żeby to spotkanie można było zaliczyć do udanych, a tymczasem od pierwszej minuty – choć trochę niezręcznej – wszystko grało jak w zegarku. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, zgrabnie przechodziliśmy z tematu na temat. Zapomniałem, że wcale nie byłem co do niej pewny, że właściwie miała być tylko przygodą. Od razu umówiliśmy się na następne spotkanie – tuż przed świętami na jarmarku Bożonarodzeniowym, ponieważ dopiero wtedy zamierzałem wrócić do miasta. Tydzień później jednak zmieniłem zdanie i pod pretekstem złożenia babci imieninowych życzeń przyjechałem raz jeszcze. Zabrałem ją do pubu na mikołajkowe drinki. , nie babcię.

Nie do końca wiedziałem, co się ze mną dzieje. Oczywiście, że byłem kiedyś zakochany – nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał sobie, że jestem totalnym chujem bez serca – ale jeszcze nigdy nie czułem się tak dziwnie. Nie umiałem tego określić innym słowem. Dziwnie. Jednocześnie chciałem tego wszystkiego i nie chciałem. Chciałem się z nią spotykać, ale nie chciałem, żeby ona za bardzo chciała. Chciałem się z nią przespać, ale nie chciałem jej zranić. Chciałem ją pocałować, ale nie chciałem, żeby sobie pomyślała, że coś może nas połączyć. Zapomniałem tylko, że było już za późno, bo już jakiś czas wcześniej coś nas połączyło. Do tej pory wydawało mi się, że mam całkiem idealne życie. Uwielbiałem swoją pracę, głównie za to, że dużo płacili. Uwielbiałem swoje mieszkanie i swojego przygłupiego współlokatora, który był moim bratem. Uwielbiałem cotygodniowe wypady na miasto ze znajomymi z uczelni i udawanie, że studenckie życie jeszcze nie dobiegło końca. Wszystko wydawało mi się wspaniałe, dopóki nie pojawiła się ona. I chyba dlatego właśnie była takim problemem – bo z nią świat trochę zaczął szarzeć. Już nie był taki idealny. Huśtawki nastrojów, jej i moje, bo nie odpisała, bo nie zadzwoniła, bo jakiś inny osobnik płci męskiej wrzucił z nią fotkę na fejsbuka, przytulając ją do siebie trochę zbyt mocno, zbyt blisko. Dlatego właśnie czułem się dziwnie. Czułem się dziwnie, a nie powinienem się tak czuć, ponieważ do tej pory byłem szczęśliwy, a ona mi moje szczęście odebrała, tak jak odebrała mi moje dotychczasowe życie. Z drugiej jednak strony, to ona momentami była moją euforią. I obsesją. Nigdy bym się do tego nie przyznał głośno, ale właśnie tak było.

- Te Mikołaje mają wyraz twarzy pedofila – powiedziałem, kiedy patrzyła na czekoladowe figurki widniejące na wystawie jednego ze straganów. Była totalnie oczarowana atmosferą świąt, panującą na jarmarku, wygrywanymi na cymbałkach ciepłymi melodiami, światełkami mieniącymi się w oczach, zapachem piernika. Nawet mnie się to udzielało. – Nie kupowałbym ich młodszej siostrze.
- Ty też czasami masz taki wyraz twarzy – odparła, uśmiechając się szeroko. Jej ciemne włosy zlewały się z futerkiem, który okalał kaptur jej kurtki. – Jakbyś chciał… - urwała – …nieważne. Wezmę jednego. Nawet jeśli to pedofilski Mikołaj, to jest z czekolady. Nikt nie gardzi czekoladą.

Dlatego poszliśmy na gorącą czekoladę. Gdyby któryś z moich dobrych kolegów zobaczył mnie w tej sytuacji – w bajkowej scenerii, z dziewczyną, pijącego słodki, gorący napój z bitą śmietaną – chyba zapadłbym się pod ziemię. Ale w zasadzie było całkiem przyjemnie. Bardzo przyjemnie. Mimo mrozu, ciepło na duchu i przytulnie. Inaczej. Dobrze. Dobrze było przyłożyć zmarznięte wargi do jej słodkich warg. Poczuć jej odziane w rękawiczki dłonie na swoim karku. Objąć ją mocno i rozmyślać nad tym uściskiem przez następne tygodnie.

Dobrze. Wtedy było dobrze.

I could not take the burden of both me and you
It was too fast, casting love on me as if it were a spell I could not break, when it was a promise I could not make


***

Dzisiaj mi się takie coś napisało. Krótkie, bo krótkie, ale takie musi być. Taka to będzie właśnie historia - chyba krótka, niezbyt wesoła, skupiona na emocjach. Takie moje wypociny. 
Dziękuję za te komentarze pod poprzednim postem. Zupełnie nie spodziewałam się, że tyle osób przybędzie to przeczytać, ale nawet nie wiecie, jak ciepło zrobiło mi się na sercu, kiedy czytałam te komentarze. 

niedziela, 16 października 2016

A01

Chodziliśmy do jednej szkoły. Mijaliśmy się na gimnazjalnych korytarzach i nigdy w życiu nie zwróciłam na niego uwagi. Nawet nie jestem pewna, jak wtedy wyglądał, czy też miał te rozczochrane włosy i szare oczy. Byłam wtedy pochłonięta przez inne sprawy, fascynowała mnie mroczna muzyka i mroczna miłość, dlatego moim punktem zainteresowania nie był szczupły, uśmiechnięty chłopak ze starszej klasy, a długowłosy brunet chodzący w potarganych spodniach i uważający Kurta Cobaina za boga. Właściwie to stwierdzenie „my chyba się znamy” nie było do końca prawdziwe, ponieważ nigdy się nie poznaliśmy. Ja go znałam, owszem, ale on mnie nie. Mógł faktycznie jedynie domniemywać, że kiedyś być może otarł się o moje ramię na szkolnym apelu. Pisząc do niego „my chyba się znamy” wcale nie miałam jednak na myśli gimnazjum. Myślałam o tym okresie pod koniec liceum, kiedy jedna z moich dobrych koleżanek była do granic możliwości zafascynowana pewnym dwudziestolatkiem, który traktował ją jak świetną zabawkę. Niemal każda nasza rozmowa sprowadzała się wtedy do niego, do tego nieobliczalnego sukinsyna, w którym była zakochana, a który nie potrafił tego uczucia odwzajemnić. Uwielbiał ją, co niezliczoną ilość razy jej powtarzał, ale to nic nie zmieniało, ponieważ był sobą. Pan K. Przez jakiś czas był Panem Kutasem. Ale powszechnie był znany jako Kuba.
Słuchałam o nim dziesiątki razy. O tym, jak próbował ją pocałować na imprezie, a później tłumaczył, że zrobił to, ponieważ wydawało mu się to zabawne. O tym, jak spędził z nią noc, a później nie dał znaku życia przez dwa tygodnie. O tym, jak związał się z inną kobietą, a z jeszcze inną poszedł do łóżka. Było wiele sytuacji, które musiałyśmy przedyskutować, wiele dotyczyło jego. Nigdy nie zamieniłam z nim nawet słowa, a czułam, jakbym go znała. Okazało się, że wcale nie znałam jego, a jakąś niewielką cząstkę o nim. Cząstkę, która jednak mogła zaważyć na wszystkim.
To by niewiele znaczyło, gdybym była twarda. Ale ja nigdy taka nie byłam. Jestem przewrażliwioną, sentymentalną dziewczyną, która do wszystkiego podchodzi emocjonalnie. Połączenie jego silnej osobowości i ignoranckiego podejścia do kobiet z moim słabym charakterem można było zobrazować za pomocą bańki mydlanej, która w każdej chwili może zostać zniszczona. Ja byłam bańką, on – szpilką.

Nie rozumiem, dlaczego los postawił go na mojej drodze, skoro najwyraźniej znajomość ta nie miała żadnej długoterminowej przyszłości. Dlaczego stałam się jedną z tych wielu dziewczyn, które nie potrafią przestać o nim myśleć? Mogłabym żyć całkiem spokojnie bez niego. Skończyłam studia, znalazłam pracę i chciałam zacząć funkcjonować w jakikolwiek sposób niezależnie. Pojawił się jednak on i wszystkie moje plany legły w gruzach, ponieważ zaczął beznadziejnie wypełniać mój świat, marnować mój czas.
Bardzo szybko z nieśmiałych rozmów o gimnazjalnej rzeczywistości, przeszliśmy do pogaduszek o tym, co robiliśmy, jak mijał nam dzień, jak bardzo jesteśmy źli na deszczową pogodę i utrudnienia na drogach. Odkrywaliśmy, że mamy wspólne pasje (o Boże, on kibicuje temu samemu klubowi piłkarskiemu, co ja, to musi więc być przeznaczenie!), że studiowaliśmy na tym samym kierunku, mimo że na dwóch różnych uczelniach w dwóch różnych miastach (przeznaczenie), że bywaliśmy na tych samych festiwalach muzycznych. Wszystko pasowało, wszystko wydawało się takie idealne, aż w mojej głowie utworzyła się nieśmiała myśl, że być może to jest to, że ten facet oddalony o sześćdziesiąt kilometrów ode mnie, siedzący gdzieś w swoim ciemnym, męskim mieszkaniu, to jest facet, z którym mogłabym spędzić resztę życia. Zawsze byłam tradycjonalistką i niepoprawną romantyczką, szukałam więc czegoś na zawsze, a nie na chwilę. Być może to był błąd. Być może za bardzo starałam się dopasować do siebie elementy, które wcale ze sobą nie współgrały. Oglądałam kiedyś film, którego samotni bohaterowie szukali życiowych partnerów na bazie wspólnych cech, którymi mogły być zarówno zainteresowania, ulubione rzeczy, jak i nawet te same dolegliwości zdrowotne. Byli zdesperowani, na siłę próbowali się związać, co niejednokrotnie kończyło się tragedią. Czym ja różniłam się od nich? Czasem patrzyłam na siebie w lustro i powtarzałam sobie: odpuść. Ale nie potrafiłam.

Jestem właśnie na parę dni w Sztokholmie. Jak to jest, że jesteś oddalona o jakieś 700km i nigdy się nie widzieliśmy, a mimo to ciągle myślę o tym, że chciałbym Ci przekazać jakoś to wszystko, co widzę i co przeżywam. Jestem gdzieś, robię coś i od razu przychodzi mi do głowy, że jak tylko wrócę do domu, muszę Ci o tym napisać. Wypiłem jakiś szwedzki bimber i teraz właśnie korzystam z danych komórkowych, więc nawet nie chcę wiedzieć, jak wysoki będzie mój rachunek za komórkę za ten miesiąc. Trudno. Miałem napisać po powrocie, ale piszę teraz. Idę spać.

Naprawdę to wysłałem? Milion razy klikałem na „usuń wiadomość”, ale najwyraźniej to nic nie dało. Zapadam się pod ziemię. Odezwę się, jak wrócę ze Sztokholmu.

Bardzo długo czekałam na nasze pierwsze spotkanie. Literki wystukane na klawiaturze przestały mi wystarczać już dawno, chciałam stanąć z nim twarzą w twarz i sprawdzić, czy ta magia, która rodziła się między nami nadal będzie trwała. Liczyłam na to, że wreszcie przyjedzie odwiedzić rodziców i zaproponuje spotkanie, tak jednak się nie stało.
Przestałam mieć już nadzieję na cokolwiek. Pewnego piątkowego wieczoru, jak co tydzień, umówiłam się ze znajomymi. Czekałam z kolegą pod jednym z pubów. Było już ciemno i dosyć zimno, listopad się rozpędzał, więc z rękami w kieszeniach przebierałam nogami. Rozmawialiśmy o rzeczach ważnych i mniej ważnych, kiedy ktoś nas zaczepił. Chudy chłopak o szczurzej, chłopięcej twarzy uśmiechał się szeroko do mojego kolegi.
- Kurwa, stary, co za spotkanie. Sto lat się nie widzieliśmy! – mówił. Miałam wrażenie, że zdążył już wypić piwo albo dwa. Nie wyglądał na chłopaka specjalnie wygadanego, prędzej prymusa z pierwszej ławki, który stroni od znajomych. – Jestem umówiony ze znajomymi tutaj, czekam tylko na brata, bo poszedł po fajki. Co robisz, co u ciebie?
Potem nastąpił przyjacielski uścisk dłoni i długa (moje zmarznięte palce u stóp twierdziły, że za długa) rozmowa o tym, jak im się wiedzie w życiu i co robili przez ostatnie lata. Mój kolega opowiadał o tym, jak to po trzech warunkach rzucił studia i wybrał pracę w firmie budowlanej. Ten drugi mówił o swoich osiągnięciach w dziedzinie mechatroniki, cokolwiek to znaczyło. Ja stałam i udawałam, że wsłuchuję się w każde wypowiedziane przez nich słowo, chociaż tak naprawdę marzyłam o tym, że wreszcie pojawi się reszta umówionych z nami osób i będziemy mogli wejść do pubu, kończąc te przeciekawe wywody na temat mikroukładów elektromechanicznych. W twarzach zbliżających się ludzi z nadzieją wypatrywałam tej znajomej.
- Idzie.
Faktycznie. Jedna z naszych koleżanek zbliżała się do nas szybkim krokiem. Jej ciemne krótkie włosy powiewały na wietrze. Chciałam do niej pomachać, zasygnalizować, gdzie stoimy, ale ktoś ją wyprzedził i straciłam ją z oczu – wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem. W dłoni trzymał paczkę fajek. Szczupły. Potargane włosy. Oczy przenikliwe. Usta w półuśmiechu.
Serce podeszło mi do gardła. Zupełnie nie byłam na to przygotowana. Założyłam najgorszą parę dżinsów i nie odświeżałam makijażu po powrocie z pracy. Odwróciłam się w stronę kolegi, nie chciałam, żeby on mnie zauważył. Nie byłam gotowa. Powtarzałam sobie w myślach: niech przejdzie obok, po prostu niech przejdzie obok, chociaż moje serce krzyczało, żeby się zatrzymał. I ktoś faktycznie się zatrzymał. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ byłam pewna, że to koleżanka, która tak spieszyła się, żeby do nas dołączyć.

- To jest Kuba – odrzekł pośpiesznie kolega mojego kolegi. – Kupiłeś fajki?
Musiałam na niego spojrzeć. Zrobiłam to w momencie, kiedy odpowiadał swojemu bratu. Od razu wyłapał moje spojrzenie. Jego oczy zatrzymały się na moich, na chwilę rozszerzyły i już wiedziałam, że wie. Uśmiechnął się delikatnie, ale nic więcej. Potem weszliśmy do pubu. Rozdzieliliśmy się – my usiedliśmy przy zarezerwowanym stoliku, oni dołączyli do swoich znajomych. Tak to się mogło skończyć.
Ale nie skończyło się. Grzebałam w portfelu w poszukiwaniu drobnych, stojąc w kolejce po drugie piwo, kiedy on stanął obok. Nie za mną, jak każda inna osoba chcąca kupić coś przy barze, ale obok mnie. Nawet nie drgnęłam, nie spojrzałam na niego, nic. Po prostu wiedziałam, że to on.
- Pamiętam cię – powiedział jakby w przestrzeń. – Miałem koleżankę, która często o tobie mówiła. Nie skojarzyłem wcześniej. Zawsze mówiła: Aga studiuje to samo co ty, Aga też ogląda tę głupią piłkę nożną, Aga ciągle marudzi, bo beznadziejnie się zakochała w chłopaku, który w ogóle jej nie chce. Nawiasem, jak tam z tym chłopakiem? Zechciał w końcu?
- Tak, ja też cię pamiętam – odparłam, nawet nie próbując ukryć wściekłości. Nie tak sobie wyobrażałam nasze początki. Był okropnie arogancki i pewny siebie. To nie był ten facet, z którym przez ostatnie dwa miesiące rozmawiałam. – Mówiła też: Kuba jest największym sukinsynem, jakiego znam. Szkoda, że jej wtedy nie posłuchałam.  
Zaśmiał się.
- Przynajmniej już nie musimy udawać, że się w ogóle nie pamiętamy, co nie? – Uniósł brwi. Chciałam coś powiedzieć, ale kiedy zbliżył nieznacznie swoją twarz do mojej, zupełnie straciłam wątek. Faktycznie, nie był typem faceta, za którym dziewczyny oglądały się na ulicach. Nie miał urody i ciała modela, ale miał w sobie coś, co kompletnie mnie rozbrajało. – Jestem w mieście do niedzieli. Jeśli masz czas, to moglibyśmy jutro skoczyć na piwo.

Miałam czas? Nie mogłam sobie przypomnieć, bo w tamtym momencie chyba w ogóle nie myślałam. Pokiwałam głową i powiedziałam, że się zgadzam, a potem oboje grzecznie kupiliśmy piwo i rozdzieliliśmy się, próbując ukryć uśmiechy pełne podekscytowania.

A warning sign, 
it came back to haunt me and I realised that you were an island and I passed you by
and you were an island to discover

sobota, 8 października 2016

A00

To takie banalne. Zawsze myślałam, że największa miłość mojego życia będzie miała zupełnie bajkowy początek. Romantyczny, piękny, ale na pewno nie taki – sprowokowany przez jedną z internetowych aplikacji randkowych. Zawsze myślałam, że największa miłość mojego życia będzie miała równie bajkowe zakończenie – i żyli długo i szczęśliwie, w wieku dziewięćdziesięciu lat umierając w jednym łóżku. Ramię w ramię. Obok siebie.
To nie miało stać się w naszym przypadku. 

Cześć, my chyba się znamy.

To nie mogło się udać. Od samego początku powtarzałam sobie: on ma podobne zainteresowania, kocha te same rzeczy, a do tego ma urodę faceta, który czasem pojawiał się w moich snach. Nie był typowym przystojniakiem. Nie miał ciemnych, gęstych włosów, lazurowych oczu i oliwkowej karnacji. Był szczupły, wysoki, miał wiecznie rozwiane włosy i patrzył na mnie tym przenikliwym wzrokiem. Miał swoją gitarę. I miał mnie. Przez bardzo krótki czas miał mnie, a ja miałam jego.


Wiedziałam, że ta znajomość okaże się porażką. Wiedziałam to od samego początku. Kiedy postanowiłam do niego napisać, kiedy wystukiwałam na ekranie telefonu literki układające się w to jedno konkretne zdanie, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego kim jest i jaki jest. Podejmowałam ryzyko. Zawsze miałam skłonności do pakowania się w największe bagno, rzadko jednak robiłam to na własne życzenie, a tym razem z pełną świadomością nadchodzącej, nieuniknionej katastrofy brnęłam przed siebie prosto do niego. I podobało mi się to. Cholernie mi się to podobało. Godziłam się na męczarnie, na ciągły ból serca i przepłakane noce przerywane momentami bezgranicznej radości. Początkowo myślałam, że rozpoczęłam tę znajomość, ponieważ potrzebowałam jakiegoś urozmaicenia w życiu. Ale nie, zrobiłam to, ponieważ wierzyłam, naprawdę wierzyłam, że uda mi się te wszystkie przeszkody przezwyciężyć – wierzyłam, że będę jedyną, tą jedyną, jego jedyną. Że będę tą, dla której straci głowę.