środa, 3 maja 2017

B&O: 4

Kiedy weszłam do ciemnego, pustego domu, od razu skierowałam się pod prysznic, po drodze włączając muzykę najgłośniej jak się dało. Brakowało mi Karola, ale w tamtym momencie nienawidziłam go najbardziej na świecie za to, że wyjechał. Żałowałam tego, że chciałam się przez ten jeden wieczór poczuć jak nastolatka. Nie byłam nią. Nie pozostało we mnie już nic z szaleństwa. Uświadomiłam sobie, że wolałabym wrócić do domu po dwudziestej drugiej i zasnąć w ciepłych ramionach. Zamiast tego upiłam się i teraz w przydługiej koszulce i majtkach, siedziałam na kanapie, objadałam się lodami i trochę popłakiwałam nad naszym losem, jednocześnie próbując obejrzeć Jeden Dzień. Nie mogłam zasnąć, czułam się jeszcze zbyt pijana. Właśnie dlatego początkowo nie zwróciłam uwagi na dźwięk dzwonka do drzwi. Muzyka wtedy już nie grała, a mnie wydawało się, że po prostu się przesłyszałam. Jednak za trzecim razem byłam już zmuszona przyznać, że ktoś dobija się do moich drzwi. Zerwałam się na równe nogi i spojrzałam na zegarek. Było po pierwszej. Niewiele osób znało mój nowy adres – tylko Gośka i moi rodzice, no i oczywiście ty. Nie podejrzewałam, aby Gośka postanowiła złożyć mi nocną wizytę – prawdopodobnie leżała w łóżku owinięta wokół Pawła. Rodzice chodzili spać o dwudziestej drugiej, od razu ich wykluczyłam. Byłam więc pewna, że to ty lub jakiś pijany człowiek, któremu takie nocne kawały wydają się niesamowicie zabawne.
Kiedy szłam do drzwi, cała się trzęsłam. Chyba dlatego, że już wiedziałam. Po prostu to czułam. Przechodząc przez korytarz, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze – włosy niedbale spięte w kok na czubku głowy, rozciągnięta koszulka ledwo zakrywająca tyłek, kapcie-pandy na stopach i podkrążone od płaczu oczy. Nie mogłam wyglądać gorzej, ale jakoś wtedy  zupełnie się tym nie przejmowałam. Podeszłam do drzwi i po prostu je otworzyłam, nie patrząc kto za nimi stoi. Byłam taka naiwna i to mogło mnie zgubić. Bo co bym zrobiła, gdyby okazało się, że stoję twarzą w twarz z gwałcicielem, złodziejem albo mordercą? Wtedy czułam się jednak na tyle zdruzgotana, wyprana z uczuć, że w ogóle nie myślałam o tym, co mogłoby się stać. Przekręciłam zamek, nacisnęłam na klamkę i stanęłam przed tobą. Uderzył mnie powiew mroźnego, jesiennego powietrza i twój zapach. Nie uśmiechałeś się, ale nie byłeś też do końca poważny. Twoje wargi zadrżały, kiedy dostrzegłeś moje kapcie. Nie pytając o pozwolenie, przekroczyłeś próg i zamknąłeś za sobą drzwi. Cały czas czekałam, aż coś powiesz, bo nie miałam żadnych wątpliwości – bardzo chciałeś coś powiedzieć.
- Z tego natłoku słów, które padły dzisiaj z twoich ust, udało mi się zapamiętać, że nienawidzisz nocy w tym domu, bo jesteś w nim sama, a on jest ogromny, ciemny i straszny – odezwałeś się w końcu. Miałeś drżący głos. Niepewny. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek cię takim widziałam. – Więc jestem.
Nie pamiętałam, żebym o tym mówiła. Ale mówiłam tyle i w takim tempie, że niektóre rzeczy mogły mi umknąć. Przeszedłeś przez przedpokój, wcześniej ściągając kurtkę i buty. Szłam za tobą, nie za bardzo wiedząc, co powinnam zrobić. Ucieszyć się? Nie czułam nic. Tylko ciepło. Nagle ogarnęło mnie przeraźliwe ciepło.
- Masz jakiś film? – zapytałeś. Też byłeś pijany. A ja powoli trzeźwiałam.
- Mam gin i tonik – odpowiedziałam.
Zaśmiałeś się. Ja też. Staliśmy naprzeciwko siebie i śmialiśmy się. Potem piliśmy gin z tonikiem, oglądaliśmy głupie filmiki na youtube, przeglądaliśmy profile naszych starych znajomych na facebooku i rozmawialiśmy. Wtedy pomyślałam sobie, że naprawdę moglibyśmy po prostu ciągle rozmawiać i śmiać się, być najzwyklejszymi przyjaciółmi, którzy się uwielbiają i poniekąd nie mogą bez siebie żyć. I być może nadal trwałabym w tym przekonaniu, gdybym nie zorientowała się, że trzymam nogi na twoich nogach, a ty bawisz się palcami mojej dłoni i że jesteśmy naprawdę zbyt blisko siebie. Zbyt blisko. Nie, nie mogliśmy po prostu być przyjaciółmi.
Pomyślałeś chyba o tym samym, ponieważ zesztywniałeś i puściłeś moją dłoń. Głowę odwróciłeś w przeciwną stronę, jakby nagle zainteresowała cię pusta ściana. Znów, podobnie jak wtedy przed Pijalnią, przybrałeś ten wyraz twarzy – wyraz całkowitego skupienia, bolesnego zrozumienia.
- Nie jesteś szczęśliwa, co?
Jak miałam ci powiedzieć, że byłam zanim wróciłeś do mojego życia? Jak miałam ci powiedzieć, że razem z twoim pojawieniem się, wszystko się popieprzyło? Niczego już nie byłam pewna, a najbardziej siebie. Byłam szczęśliwa, a potem nie byłam, i znów byłam, i znów przestawałam być… Przed kilkoma minutami przepełniało mnie prawdziwe, dzikie szczęście. Teraz był tylko strach.
- Jestem – skłamałam. – Kocham Karola – dodałam, jakbym chciała cię przekonać. Albo siebie.
- Wiem. – Kiwnąłeś głową. – Ale czasami nawet jak kogoś kochasz… to po prostu to nie wystarcza.
Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko, nie licząc tego jednego razu w bramie na Mariackiej. Wtedy jednak byłam świadoma tego, że mogę wszystko, ale nie chciałam tego. Teraz wiedziałam, że nie mogę nic, a tak bardzo tego pragnęłam. Ten moment był dowodem na to, że kilka lat temu popełniliśmy błąd. Gdybym mogła cofnąć się w czasie, cofnęłabym się właśnie do tej chwili, kiedy poczułam namiastkę tego, co moglibyśmy mieć, gdy twoje usta znajdowały się o milimetr od moich ust i… tym razem poddałabym się temu całkowicie. Z pełną świadomością, że to może mnie doprowadzić tylko do cierpień, do płaczu, do porażki. Bo ta niepewność przez lata była o wiele gorsza od potencjalnych małych dramatów. I to uczucie – to uczucie, kiedy byliśmy tak blisko, ale żadne z nas nie mogło się poruszyć, bo przygniatały nas zobowiązania – to było najgorsze.
- Chyba powinieneś już iść – szepnęłam.
Jeszcze nigdy nie wypowiedziałam tak bolesnych, nieprawdziwych słów. Wcale nie powinieneś. Chciałabym żebyś został. Ale ty już podnosiłeś się z miejsca, delikatnie ściągając z siebie moje nogi. Wstałam za tobą, kiedy ruszałeś w stronę drzwi – zrezygnowany, zmęczony. Byłam pewna, że kiedy tylko usłyszę trzask drewna o futrynę, zacznę krzyczeć ze złości.
- Nie otwieraj już nikomu w nocy – powiedziałeś. Kiwnęłam głową.
Patrzyłam jak zakładasz kurtkę i czułam, jak z mojego ciała odpływa cała energia. Ociągałeś się. Szukałeś czegoś w kieszeniach, patrząc na mnie przelotnie. Wyglądałeś, jakbyś chciał coś powiedzieć, powoli otwierałeś usta… ale zamiast pożegnania – bo byłam pewna, że to będzie pożegnanie – usłyszałam: pieprzyć to. A potem ująłeś w dłonie moją twarz i pocałowałeś mnie, a ja miałam wrażenie, że właśnie na to czekałam całe życie. Spłynęła po mnie fala gorąca, powróciła energia i kiedy zatopiłam ręce w twoich włosach, już wiedziałam, że nie będę potrafiła tego powstrzymać. To jest najlepsze, co może człowieka spotkać – świadomość, że druga osoba potrzebuje cię tak samo, jak ty potrzebujesz jej. Jak powstrzymać coś, co daje taką siłę? Jak się przemóc? Nie umiem nawet opisać tego uczucia – to było jak powrót do życia, jak pobudka po miesiącach snu. I może magia tej chwili tkwi właśnie w tych latach oczekiwań. Nie mówię, że nasza miłość była tak wielka i niezniszczalna, jak zakazana, ale że ten czas, przez który szukaliśmy siebie umocnił nas w tym uczuciu. Pozbyliśmy się nadziei, ale to wcale nie znaczyło, że potrzebowaliśmy siebie mniej – wręcz przeciwnie. A być może wszystko, co ja czułam nie miało znaczenia, bo dla ciebie to było tylko zapomnienie, chwila strachu przed nadciągającymi zobowiązaniami związanymi ze ślubem i tworzeniem rodziny. Być może chciałeś tylko odhaczyć wykonanie zadania, które okazało się porażką kilka lat wcześniej, w tej zimnej i mokrej bramie. Nieważne. Nic z tego nie liczyło się tej nocy. Po prostu tym razem nie potrafiłam cię odepchnąć, nie chciałam odpuścić i pozwalałam na wszystko, co robiłeś – na to by twoje dłonie znalazły się pod moją koszulką, usta na moim obojczyku, a wzrok błądził niepewnie po mojej twarzy, w poszukiwaniu zezwolenia. To śmieszne, bo przez całe swoje życie najbardziej przejmowałam się najbliższymi, siebie stawiając na drugim miejscu. Liczyło się to, co inni ode mnie oczekują, czego potrzebują i co ich uszczęśliwi. Czułam się w obowiązku spełniać oczekiwania. Ten jeden raz myślałam tylko o sobie. Nie było Karola, któremu łamałam serce. Moich rodziców, którzy nie mogliby uwierzyć, że ich córeczka dopuściła się zdrady. Dziadków, którzy byliby oburzeni moją głupotą. Teściowej, przekonanej o tym, że to nie był pierwszy raz. Gośki, która zawsze powtarzała, że powinnam zaszaleć. Znajomych, którzy z zaciekawieniem szeptaliby za moimi plecami. Byłam tylko ja i tylko ty. I nie oddałabym tych chwil za nic w świecie, nawet mając świadomość nadchodzącej katastrofy.
Obudziłam się w środku nocy wtulona w twoje ciepłe ramię. Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, co się wydarzyło. Uświadomienie było bolesne, druzgocące. Cała wspaniałość tej sytuacji nagle zniknęła, w ciszy i w ciemności poczułam się jak potwór. Wyplątałam się z kołdry i twoich ramion, udając się do łazienki. Ogarnął mnie atak paniki – kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, łzy pociekły ciurkiem po moich policzkach. Trzęsąc się na całym ciele, usiadłam na zimnych kafelkach. Co teraz będzie? Jak będę mogła z tym żyć? Jak pozbędę się twojego zapachu nie tylko z ubrań i pościeli, ale także ze swoich wspomnień? Miałam milion pytań do samej siebie i żadnej odpowiedzi. Nie potrafiłam uwierzyć, że dopuściłam się czegoś takiego, mając obrączkę na palcu. Zawiodłam wszystkich, łącznie z tobą. Siebie najbardziej. Całe życie próbowałam postępować zgodnie z zasadami. Robiłam rzeczy głupie, jak każdy, ale ta głupota nie wykraczała nigdy poza pewną granicę. Nie lubiłam komplikacji, potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa. Gdzie zniknęło moje świetnie ułożone życie? Może nie powinniśmy nigdy kupować tego domu. Najpierw byłeś w nim ty, dopiero później pojawiliśmy się tam z Karolem. Zupełnie jak w życiu – to ty byłeś pierwszy. Byłeś w nim zadomowiony i miałeś niepodważalne stanowisko, a później zostałeś zastąpiony przez Karola. Być może niepotrzebnie.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Zignorowałam je, ale robiło się coraz bardziej natarczywe.
- Daj mi spokój – warknęłam przez łzy. Może nie powinnam, ale byłam na ciebie potwornie zła. To była twoja wina. Moja też, ale skoro siebie już nienawidziłam, to musiałam też chociaż po części obwiniać ciebie, inaczej byłoby to troszkę niesprawiedliwe.
Nie dałeś mi spokoju. Nacisnąłeś na klamkę i kilka sekund później klęczałeś, obejmując mnie ramionami, odgarniając mokre od łez włosy z twarzy i powtarzając, że wszystko się jakoś ułoży. Nie mogłam uwierzyć, że nie nienawidzisz mnie, tak jak ja nienawidziłam nas. W końcu zarzuciłeś sobie na szyje moje ręce i podniosłeś mnie, a ja objęłam cię nogami i pozwoliłam sobie wtulić głowę w twoją klatkę piersiową. I znowu byliśmy w łóżku, naprzeciwko siebie, w ciemności wpatrując się w swoje twarze. Głaskałeś mnie po włosach i plecach, a ja obejmowałam cię w pasie. Powoli, stopniowo znowu zaczynało być dobrze. Pocałowałam cię w szczękę. Potem w usta. Delikatnie i subtelnie, zupełnie inaczej niż wcześniej.
Jeszcze nigdy w życiu nie zawładnęło mną w taki sposób jakiekolwiek uczucie. Do tej pory byłam przekonana, że niepodważalnie kocham Karola, tylko jego, ale teraz już nic nie wydawało się takie jasne. Ta noc, to co się między nami wydarzyło – to nie mógł być przypadek, przygoda, zapomnienie. To było coś. Coś ważnego, wiedziałam to. Początek albo koniec.
- Co teraz będzie? – szepnęłam. Wciąż czułam na policzkach zaschnięte łzy.
- Nie wiem – powiedziałeś szczerze.
- Jak ona ma na imię? – zapytałam. Nawet nie wiem, dlaczego. Po prostu próbowałam dopasować wyobrażenie o niej do jakiegoś imienia.
- Monika – odparłeś, chociaż z pewnością wolałbyś w ogóle o niej nie myśleć.
Przepraszam, Monika – pomyślałam, wtulając się w ciebie mocniej.
Rano wiedziałam już, co teraz będzie. Zerwałam się z łóżka, weszłam pod prysznic i zdążyłam się ubrać zanim się obudziłeś. Nie przywitałam cię uśmiechem, śniadaniem, kawą. Stanęłam w drzwiach z kamienną twarzą i powiedziałam:
- Musisz już iść.
Wziąłeś do ręki telefon. Wskazywał godzinę 7:34. Miałeś kilka nieodebranych połączeń i dwie wiadomości. Spojrzałeś na mnie niepewnie, jakbyś nie do końca wierzył w to, co powiedziałam. Ale ja wcale nie żartowałam. Wolałabym uniknąć tej sytuacji, ale trzeba było się z tym zmierzyć, prawda? Nawet nie wiesz, ile kosztowało mnie wypowiedzenie tych słów. Ale kiedy zrobiło się jasno, moje myśli stały się także bardziej wyraźne. To był błąd. To uczucie, które w nocy towarzyszyło mnie, a może nawet nam, to było tylko złudzenie. Chwila. Moment, który już minął.
- Olka… - zacząłeś, ale ja już kręciłam głową.
- Dobrze wiesz, że to nie jest w porządku. I że musi się skończyć teraz, zanim... – Przygryzłam dolną wargę tak mocno, że czułam słony posmak krwi w ustach. Za wszelką cenę nie chciałam się popłakać, bo wiedziałam, że skończyłoby się to tak, jak w nocy. A tak nie mogło się skończyć. – Nie przychodź. Nie dzwoń. Nie pisz. Po prostu…
- Dobrze. Dobrze. – Wstałeś. Założyłeś spodnie, potem koszulkę, a ja starałam się na ciebie nie patrzeć. Pozbierałeś swoje rzeczy, które porozrzucane były po wszystkich kątach sypialni i kiedy miałeś już wszystko, zatrzymałeś wzrok na mnie, jakbym była kolejnym przedmiotem, który chciałbyś zabrać ze sobą. Ale to nie było możliwe, nieważne jak bardzo oboje byśmy tego chcieli. Popełniliśmy błąd, zdawaliśmy sobie z tego sprawę, mimo że żadne z nas nie powiedziało tego na głos. Tylko my powinniśmy za to płacić. Dlatego kiedy spojrzałeś mi w oczy, nie odwróciłam wzroku. To było pożegnanie. Mimo że miękły mi nogi, mimo że nie chciałam tego i w innym życiu, w innej rzeczywistości na pewno bym do tego nie dopuściła… w tym przypadku musiałam się z tym pogodzić. Tak samo jak sześć lat temu, kiedy odchodziłam od ciebie z bolącym sercem, tak tym razem kazałam odejść tobie. Bo wierzyłam, że to jest najlepsze rozwiązanie. Jedyne prawidłowe. Naprawdę w to wierzyłam. I byłam przekonana, że się uda. – Trafię do wyjścia.

Tak, wiedziałam, dlatego nie ruszyłam się z miejsca, kiedy ty wychodziłeś przez drzwi sypialni. Parę sekund później położyłam się na łóżku i leżałam tak, nie wiem nawet jak długo. Nie płakałam, nic z tych rzeczy – po prostu myślałam. Starałam się znaleźć na śnieżnobiałym suficie jakąś skazę. Kiedyś szukałam jej w naszym życiu – moim i Karola. Nie umiałam znaleźć. Teraz wydawało mi się jednak, że wyidealizowałam sobie to życie, że nie było nawet w połowie takie, jakiego pragnęłam, ale już chyba nie potrafiłam tego zmienić.

środa, 26 kwietnia 2017

B&O: 3

Trzydzieste urodziny Gośki przypadały na połowę października. Przez te kilka lat mojego związku z Karolem upiłam się dwa razy, w tym tylko raz przy nim. Był wtedy strasznie wkurzony, ale chyba przestał być, kiedy zaciągnęłam go do łóżka. Karol nie był typem imprezowicza, ale ja właściwie też nie, dlatego w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ja po prostu raz na jakiś czas lubiłam się zresetować, wybawić tak, żeby mieć dość na najbliższy rok. I właśnie miałam okazję – Karol wciąż był w Stanach, a Gośka urządzała imprezę w swojej kawalerce w centrum miasta. Było tam ciasno, duszno, ale poczułam się jak za dawnych, studenckich czasów, kiedy nie musiałam się martwić tym, że mąż czeka na mnie w domu i nie wypada mi wypić jednego drinka za dużo. Nie przejmowałam się niczym. Pochłaniałam to, co podstawiali mi pod nos znajomi, szczęśliwa, że nikt nie obejmuje mnie cały czas ramieniem, nie szepcze mi do ucha, że moglibyśmy iść do domu, nie oczekuje, że będę się zachowywać. Śmiałam się z siebie i koleżanek, które rozmawiały tylko o obiadkach, pieluchach, laktatorach i monotonnym życiu seksualnym. Na tę jedną noc, o której Karol miał się nigdy nie dowiedzieć, chciałam być znowu dwudziestoczteroletnią dziewczyną, która ma przed sobą całe życie, której plany wciąż są możliwe do zrealizowania. Żądną przygód, szaloną i zabawną, roześmianą. Nie byłam nią od bardzo długiego czasu.
Duża część naszej ekipy zmyła się do domu w okolicach dwudziestej drugiej – były to młode pary śpieszące się do swoich małych dzieci. Zazwyczaj i ja należałam do tej grupy, ulatniając się z Karolem pod pretekstem zmęczenia. Nie tym razem. Z drinkiem w ręku żegnałam swoich znajomych, aż w końcu zostaliśmy we czwórkę – ja, Gośka i dwóch naszych licealnych kumpli, którzy zaproponowali wyjście na miasto. Jako pierwsza wyraziłam gotowość do wyjścia, chcąc zaspokoić swój głód wrażeń. Naprawdę potrzebowałam odskoczni od rzeczywistości, nawet jeśli miało to znaczyć, że potem będę siedziała z głową w kiblu z powodu nadmiernej ilości wypitego alkoholu. Poszliśmy więc na Mariacką, gdzie roiło się od młodzieży – z klubów i barów wylewali się ludzie, do każdego wchodziliśmy więc na jednego drinka albo szota, a następnie się zmywaliśmy. Byłam naprawdę okropnie pijana. Ale szczęśliwa. I wtedy, gdzieś między Ministerstwem a Pijalnią, między truskawkowym kamikaze a alkoholowym monte, złapałeś mnie ty.
- Olka! – krzyczałeś. Nie mogłam uwierzyć, że rozpoznałeś mnie w ciemności. Chociaż ja rozpoznawałam cię w każdym mijanym mężczyźnie tej nocy. W każdym chciałam widzieć ciebie. Nie mojego męża, który spokojnie egzystował na drugim końcu świata, a ciebie. Taka byłam głupia.
- O Boże, to znowu ty! – odpowiedziałam, też krzykiem. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo byłam szczęśliwa, że cię widzę. Tej nocy uszczęśliwiało mnie wszystko, ale twój widok to było to – chyba na to podświadomie liczyłam, kiedy wychodziliśmy z mieszkania Gośki.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałeś. Miałeś za sobą dwój kumpli. Jednego kojarzyłam z twoich opowieści, drugi był mi całkowicie obcy.
- Gośka ma dzisiaj urodziny! – odparłam. Mówiłam tym piskliwym, radosnym głosikiem, którego używały podekscytowane nastolatki. Wskazałam na Gośkę, która już obściskiwała się z jednym z naszych kolegów, Pawłem. Między nimi wszystkie imprezy kończyły się w ten sposób, dlatego zawsze namawiałam ją, żeby wreszcie zaczęli się traktować poważnie. Nigdy nie skutkowało. – Pamiętasz ją?
- Nie za bardzo – przyznałeś. – Ale złóż jej życzenia ode mnie.
Czy ona cię pamiętała? Na pewno. Kiedyś ciągle o tobie mówiłam, byłam cholernie męcząca. Gdyby tylko usłyszała, że odnowiliśmy kontakty, dostałaby palpitacji. Albo zaczęłaby się śmiać, że jednak nie jestem taka idealna, na jaką wyglądam. Ale ja przecież nie robiłam nic złego. W naszej znajomości nie było nic nieprawidłowego, prawda? Nie wtedy. Rozmowa to nie zdrada, nikt mi tego nie wmówi.
- Jak nie zapomnę – powiedziałam. – Jestem trochę pijana, ale co tam… Karola nie ma, to mogę. Nie mów mu tego. Chociaż pewnie już nigdy się nie spotkacie. Nieważne. A ty co robisz?
Słowa wypływały z moich ust z zadziwiającą prędkością. Gdybym była trzeźwa, obiecałabym ci, że złożę Gośce życzenia i grzecznie bym się pożegnała. Zamiast tego zaczęłam mówić wszystko, co przyszło mi do głowy. Ty się uśmiechałeś. Boże, jak ja tęskniłam za tym twoim uśmiechem. Czasem cholernie cię nienawidzę za to, że nigdy tak naprawdę nie starałeś się o to, żeby ta znajomość przetrwała. Może ja wtedy chciałam poczuć się jak księżniczka? Chciałam, żebyś walczył o mnie. Chciałam, żebyś mnie zdobył.
- Jestem z kumplami, bez okazji – odrzekłeś. Twoi znajomi zniknęli, nie było ich już za tobą. Do mnie właśnie podchodziła Gośka. Szła niepewnym krokiem i patrzyła na ciebie podejrzliwie.
- Olka, kurwa, nie mów, że… - mówiła, robiąc wielkie oczy. Pokręciłam głową, nie chcąc dopuścić, żeby kontynuowała. Chyba zrozumiała, bo kiwnęła głową i powiedziała: - Będziemy w Pijalni, jak coś.
Przestępowałam z nogi na nogę, bo robiło mi się zimno, a ja nie chciałam się z tobą rozstawać, nie. Ty chyba ze mną też, bo zaproponowałeś, żebyśmy poszli razem do Pijalni. Wypijemy razem jednego drinka i potem wrócę do kumpli – tak powiedziałeś. Poszliśmy więc, wypiliśmy dwa drinki, a potem zrobiło mi się trochę słabo, bo w lokalu panował tłok i duchota. Trzymając mi rękę na ramieniu, wyprowadziłeś mnie na zewnątrz i tak staliśmy.
- Przestałeś palić? – zapytałam, bo przypomniało mi się, jak za każdym razem po wyjściu z baru sięgałeś do kieszeni spodni i zapalałeś papierosa. Nawet to mi w tobie wtedy nie przeszkadzało, mimo że nienawidziłam fajek.
- Tak, już dawno – odpowiedziałeś.
Marszczyłeś brwi, jakbyś usilnie się nad czymś zastanawiał. Dochodziła północ, a Mariacka żyła pełnią życia. Zewsząd dochodziły odgłosy zabawy, tu ktoś krzyczał, tam śpiewał, z jednej strony dwie osoby próbowały nieść pijanego kolegę, a z drugiej tanecznym krokiem szła zakochana para. Czułam się już lepiej i zaproponowałam, żebyśmy z powrotem weszli do środka, bo robiło się zimno, ale ty nie zareagowałeś. Wpatrywałeś się intensywnie w jakiś punkt, w kałużę na chodniku, albo cień latarni, nie wiem. Miałeś pusty, zamyślony wzrok.
- Pamiętasz, jak próbowałem cię pocałować w tamtej bramie? – wydusiłeś z siebie wreszcie, wskazując na przeciwległy budynek. Serce podeszło mi do gardła. Och, tak, pamiętałam. – Dlaczego mnie wtedy odepchnęłaś?
Zaśmiałam się. Nie chciałam tego zrobić, ale nie mogłam się powstrzymać. Pamiętałam doskonale tę sytuację. Wyszłam z tobą na papierosa, opierałam się o ścianę i przebierałam nogami, bo było okropnie zimno. Ty dopalałeś fajkę i drażniłeś się ze mną, a w końcu podszedłeś bliżej niż zwykle i nachyliłeś się nade mną, przybierając ten swój wyraz twarzy faceta, który doskonale wiedział, czego chce. Ja też tego chciałam. Boże, jak bardzo tego chciałam. Nachylałeś się, z każdą sekundą byłeś coraz bliżej i kiedy wreszcie poczułam, jak muskasz moje wargi… wtedy się odsunęłam. Położyłam rękę na twojej klatce piersiowej i powoli odeszłam, walcząc z samą sobą, żeby nie rzucić ci się na szyję. A potem przez całą noc płakałam.
- Dlaczego? Bo nie chciałam być kolejną dziewczyną, o której mógłbyś opowiadać. Wiedziałam, że dla ciebie to tylko zabawa, ale dla mnie nie było w tym nic zabawnego. Gdybym pozwoliła ci się pocałować, pozwoliłabym też zaciągnąć się do łóżka, bo wtedy zrobiłabym dla ciebie wszystko. A znając ciebie, potem nawet byś się nie odezwał. A gdybyś jednak się odezwał, nigdy byś o tym nie wspomniał. – Przygryzłam wargi. Mój pijacki nastrój gdzieś się ulotnił. Spojrzałam na tę bramę, w której wtedy staliśmy i łzy zaczęły zbierać mi się w oczach. – Właśnie dlatego.
Kręciłeś głową, jakbyś nie mógł uwierzyć.
- Nigdy bym nie… - zacząłeś.
- Daj spokój – przerwałam ci. Machnęłam ręką, chcąc pokazać, jak bardzo mnie to już nie dotyczy. Problem jednak tkwił w tym, że zaczynało mnie to dotyczyć na nowo, czy tego chciałam, czy nie. – Nie wiem, po co w ogóle zaczynasz. To stare czasy, nie ma to już znaczenia. – Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak mówisz pod nosem „Dla mnie ma”. – Spadam do domu, zrobiło się późno.
Zerwałam się z miejsca.
- No tak, Karol pewnie sprawdza cię nocnymi telefonami, co?
- Co, kurwa? – Zatrzymałam się, stając dokładnie naprzeciwko ciebie. Jakiś chłopak, który właśnie przechodził obok, popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. – Masz z nim jakiś problem?
- Ten koleś jest jakiś nienormalny! – wykrzyknąłeś. – Nie widzisz, że on cię tłamsi? Kurwa, kiedyś byłaś naprawdę petardą. Może nie miałaś najlepszej pracy, ale nie mogłaś usiedzieć w miejscu i lubiłaś to. A teraz? Mam wrażenie, że patrzę na kogoś innego w twojej skórze, że…
- Przestań – powiedziałam. Byłam pewna, że tym razem nie uda mi się powstrzymać łez. – Nie masz prawa.
- W sumie racja. – Rozłożyłeś ręce. – Już dawno o tym zadecydowałaś.
Odwróciłam się na pięcie i weszłam z powrotem do lokalu. Powiedziałam Gośce, że zmywam się do domu, a ona tylko pokiwała głową. Nie byłam do końca pewna, czy dotarło do niej cokolwiek, ale wtedy się tym nie przejmowałam. Chwyciłam torebkę, mocniej otuliłam się szalikiem i wyszłam. W dłoni trzymałam już telefon, żeby móc zadzwonić po taksówkę. Ty nadal stałeś w miejscu, w którym cię zostawiłam.
- No dobra, jedno na pewno się nie zmieniło, ciągle lubisz podejmować pochopne decyzje – powiedziałeś żartobliwym tonem, próbując mnie zatrzymać. Złapałeś mnie za ramiona, a ja nawet nie miałam siły się wyrwać. A może wcale nie chciałam. Byłam wściekła, na ciebie i na siebie. Kręciło mi się w głowie i nie byłam pewna, czy to ze złości, czy z powodu wypitego alkoholu.
- To nie była pochopna decyzja. – Że też przyszło nam o tym mówić. W tym miejscu, w tym czasie. Oczywiście, że uważałam, że moja decyzja była pochopna, ale nie mogłam tego przed tobą przyznać. Chciałam, żebyś widział, jak świetnie sobie poradziłam bez ciebie. Jak nie pozostało we mnie nic z tego uczucia, którym cię darzyłam. Nieważne, że to wszystko były kłamstwa. Nieważne. – Tak było lepiej.
- Dla ciebie.
- Tak, dla mnie. A dla ciebie bez różnicy. – Nie mogłam patrzeć ci w oczy, więc patrzyłam wszędzie, gdzie nie było twojej twarzy.
Kątem oka zauważyłam jednak, że uniosłeś brwi. Potem je zmarszczyłeś i westchnąłeś, jakbyś dał za wygraną. Jakaś część mnie miała nadzieję na to, że zaprzeczysz. To by dowodziło tylko o mojej winie – że ja to zniszczyłam, ja się poddałam – ale mogłabym z tym żyć, wiedząc jednocześnie, że to nie był tylko mój wymysł, że faktycznie między nami coś się rodziło.
- Chodź, zaprowadzę cię na postój taksówek – powiedziałeś tylko.
Nie wiedzieć czemu, posłuchałam. Szliśmy w ciszy, ramię w ramię i nie opuszczało mnie przeczucie, że to nasze małe pożegnanie. Że tak samo jak szybko i niespodziewanie nasza znajomość się odrodziła, tak umrze i zostanie zapomniana. Troszkę za szybko dotarliśmy do postoju, troszkę za szybko przyszło się nam rozstawać. Co miałam ci powiedzieć? Że żałuję? Żałuję i tego, że sześć lat temu się poddałam, i tego, że teraz na nowo rozbudziłam w sobie nadzieję. Bo żadnej nadziei nie powinno być. Ja nie byłam tą samą dziewczyną, a ty nie byłeś już tym chłopakiem. Byliśmy dwójką obcych sobie ludzi, których łączyła tylko transakcja kupno-sprzedaż dużego domu z ogrodem na przedmieściach Katowic. To wszystko.
- No to… cześć – powiedziałam.
- Tak. Cześć.
Wsiadłam do samochodu, zamknąłeś za mną drzwi. Przywitał mnie miły, lekko znudzony pan po czterdziestce. Na szczęście nie był zbyt rozmowny. Ja już też nie.


czwartek, 20 kwietnia 2017

B&O: 2



Kupiliśmy ten dom. A właściwie to on go kupił. To był mój prezent urodzinowy, który faktycznie mnie uszczęśliwił, ale byłam pewna, że on też był zadowolony. Ciągle mówił o przeprowadzce, niemal codziennie obchodziliśmy sklepy meblowe w poszukiwaniu tych idealnych do naszych aranżacji. Zapomniałam o tobie. Znów. Pojawiłeś się na chwilę, namąciłeś mi w głowie na parę dni, ale na szczęście dość szybko zniknąłeś. Nie mogłam o tobie myśleć, nie chciałam, dlatego nawet nie odczytałam wiadomości od ciebie, którą zastałam na facebooku zaraz po powrocie do mieszkania – „Wszystkiego najlepszego, Olka”. Trzydzieste urodziny.
Dla ciebie to nie było takie ciężkie? Nie bałeś się powrotu? Wiem, że nasza relacja była dość luźna, właściwie bardzo przyjemna, ale nie czułeś czasami tej pustki? Przygnębienia, bo to co było nie sprostało twoim oczekiwaniom? Ja ciągle to odczuwałam. Mając cię obok, cały czas myślałam o tym, co będzie, kiedy cię stracę. W końcu straciłam i to było straszne, ale także wyzwalające, ponieważ pozbywając się ciebie, pozbyłam się strachu. Nie bałeś się, że nasze ponowne spotkanie może rozpętać burzę? Właśnie dlatego nie lubię zostawiać spraw niedopowiedzianych. Niezakończonych. Bo gdybym ci powiedziała o moich uczuciach sześć lat wcześniej, pewnie teraz nie byłoby we mnie już nadziei. I tęsknoty. Byłoby tylko coś w rodzaju żalu, że nie skończyło się tak, jak chciałam, ale miałabym świadomość, że w ogóle się skończyło. A teraz nasza sytuacja była otwarta. I mogło wydarzyć się wszystko. Sama nie wiedziałam, do czego byłam zdolna. Nic nie wiedziałam.
Ale nie zaprzątałam sobie tym głowy, przynajmniej nie przez następne dwa miesiące. Urządzaliśmy dom, byliśmy na fantastycznych wakacjach, nie miałam więc nawet czasu pomyśleć o tobie. Chociaż czasem, na przykład kiedy widziałam jakiegoś wyjątkowo pięknego psa, przypominałam sobie o tobie – bo ty uwielbiałeś psy. Były rzeczy, które kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z tobą, i to nigdy miało się nie zmienić. Karol nie lubił zwierząt, nie mogłam więc zachwycać się razem z nim słodkimi pieskami. Wyobrażałam więc sobie twoje reakcje, twoje dłonie głaszczące grubą sierść, twoje uśmiechnięte usta. I na moment ogarniał mnie sentyment.
A potem znowu się pojawiłeś. Było deszczowe, wrześniowe popołudnie, kiedy ze znudzeniem przemierzałam katowickie ulice, niosąc ze sobą kilka toreb z zakupami. Nie zauważyłabym cię, gdybyś mnie nie zatrzymał. Minęliśmy się, złapałeś mnie za ramię, z którego zsunęła się torebka.
- To znowu ty – powiedziałeś, uśmiechając się szeroko. Ja nie byłam taka wylewna. Pozwoliłam sobie na nieśmiały uśmiech, bo wewnątrz znowu pojawiło się to uczucie, które mnie obezwładniało.
- I ty – odparłam. Patrzyłam na ciebie badawczym wzrokiem, próbując porównać mężczyznę stojącego przede mną, z chłopakiem, którego znałam kiedyś. – Jakoś nie mogę cię rozpoznać w tych okularach. – Wskazałam ręką na grube oprawki znajdujące się na twoim nosie.
- A ty w ogóle się nie zmieniłaś – stwierdziłeś. Malutkie krople deszczu spadały na ciebie, osiadały na twoich włosach i mieniły się jak małe kryształki. – Dalej pytają cię o dowód, jak próbujesz kupić alkohol?
- Nie, nie widzisz tych zmarszczek? – odrzekłam. Spojrzałam w górę. Zaczynało coraz mocniej padać.
- Robisz coś konkretnego? – zapytałeś, jakbyś czytał mi w myślach. – Właśnie wracam ze spotkania i właściwie teraz mam już wolne, więc może skoczylibyśmy gdzieś na kawę? Bo chyba nie będziemy tu stali w tym deszczu?
Wahałam się, pewnie to zauważyłeś. Bo po co to zaczynać? Po co wchodzić drugi raz do tego samego bagna? Ale potem pomyślałam sobie, że jestem przecież dorosłym, dojrzałym człowiekiem. Ludzie czasem chodzą ze sobą na kawę i to nic nie oznacza. Po prostu rozmawiają, spędzają dość miło czas. I ja chyba też miałam taki plan. Mimo wszystko, umierałam z ciekawości, jak sobie to życie poukładałeś. Chociaż wydaje mi się, że gdybym usłyszała, że masz piękną żonę i dwójkę cudownych dzieci, nie do końca byłabym usatysfakcjonowana.
- Okej – odparłam. – Ale jestem strasznie głodna, więc chodźmy do Maka.
Poszliśmy. McDonald na Stawowej był oddalony zaledwie o parę kroków. Usiedliśmy na piętrze, otoczeni przez chmarę licealistów kończących lekcje w pobliskiej szkole. Czułam się, jakbym była w innej skórze. Poszedłeś złożyć zamówienie, a kiedy wróciłeś z tacą pełną jedzenia i dwoma kubkami kawy, nie mogłam przestać się uśmiechać. Było coś w tym naszym spotkaniu… coś niewinnego, jak pierwsza randka nastolatków.
- Kiedyś, jeśli już proponowałeś spotkanie, to zawsze piwo. Teraz kawa. Dojrzałeś, czy mi się wydaje? – zapytałam, śmiejąc się. Ty też byłeś zadowolony. Widziałam to w twoich oczach. Wgryzałeś się w cheeseburgera i patrzyłeś na mnie, a ja uświadamiałam sobie, jak bardzo chciałabym się cofnąć o te sześć lat i jeszcze pożyć tym moim nieodpowiedzialnym, trochę zwariowanym życiem. Z tobą.
- Nie – pokręciłeś głową. – Po prostu jestem samochodem. W innym wypadku zaproponowałbym piwo, to akurat się nie zmieniło. Piwo jest nadal drugą największą miłością mojego życia.
Chciałam zapytać, co jest pierwszą. Kto jest pierwszą. Ale nie zapytałam. Powiedziałbyś, że jedzenie. Albo po prostu sernik. Taki już byłeś. Nigdy nie dawałeś łatwych odpowiedzi, może właśnie dlatego tak bałam się okazać ci wtedy jakiekolwiek uczucia. Bałam się, że nie otrzymam na nie jasnej odpowiedzi, a tylko takiej potrzebowałam.
- Jak się mieszka w nowym domu? – zapytałeś, upijając łyk gorzkiej kawy. Ofiarnie podarowałeś mi wszystkie swoje saszetki z cukrem. Jak zawsze, jak kiedyś.
- Super! – powiedziałam. – Jest już prawie w całości urządzony, a z niektórymi rzeczami czekam na Karola. Poleciał teraz na pół roku do Stanów, więc radzę sobie sama z wyborem wszystkiego. Ale to mój żywioł, więc nawet mi to nie przeszkadza. Przynajmniej nie każe mi pomalować ściany w sypialni na pomarańczowy kolor.
- Do Stanów? Łał. I zgodziłaś się na tak długi wyjazd?
Wzruszyłam ramionami.
- To była wielka szansa, wiesz jak jest… - Tylko taką miałam odpowiedź. Oczywiście, że się zgodziłam, bo jakie miałam prawo dyktować mu jakiekolwiek warunki, kiedy właściwie utrzymywał nas oboje?
- Czym on właściwie się zajmuje?  - Zmarszczyłeś brwi. Wyglądałeś, jakbyś naprawdę był tym zainteresowany. Jakby naprawdę ciekawiło cię moje nudne życie.
- Nie umiem o tym mówić, to same skomplikowane rzeczy. – Skrzywiłam się, a ty się zaśmiałeś. – Chodzi o urządzenia medyczne. Karol je testuje i udoskonala, w taki sposób, żeby były jak najbardziej przydatne do badań.
- Brzmi bardzo mądrze. A ty?
- Co ja? – Uniosłam brwi. Wiedziałam o co pytałeś, ale chciałam jak najbardziej odłożyć w czasie konieczność odpowiedzi na to pytanie.
- Co robisz? Pracujesz dalej w tej firmie, co wcześniej? – To nie było z twojej strony nachalne, nie. Po prostu byłeś ciekawy. Ale nie czułam się z tym komfortowo. Może dlatego, że nie czułam się specjalnie komfortowo z moim życiem, nie wiem. Wiedziałam po prostu, że nie będziesz tego pochwalał.
- Nie, już nie. Ale pracowałam tam przez siedem lat.
- A teraz?
- Teraz urządzam dom. Karol stwierdził, że lepiej, żebym nie pracowała. Że nie muszę. A szczególnie nie tam. No więc się zwolniłam – powiedziałam to na jednym wydechu, a potem bałam się spojrzeć w twoje oczy, bo wiedziałam, że zobaczyłabym w nich zawód. Taki sam, jaki widziałam w swoich oczach codziennie rano.
- A tobie to pasuje? Lubiłaś przecież swoją pracę, pamiętam, że…
- Tak, lubiłam, ale dużo rzeczy się zmieniło, nie sądzisz? – przerwałam ci, może trochę zbyt ostro. – A ty? Kiedyś zajmowałeś się nieruchomościami komercyjnymi, w życiu bym się nie spodziewała, że spotkam cię podczas zakupu domu.
- To był taki jednorazowy strzał. Kumpel powiedział mi, że ma znajomego, któremu zależy na kimś zaufanym, kto nie wciska kitu. Oto jestem. – Uśmiechnąłeś się blado.
- Masz kogoś? – Nie mogłam się powstrzymać.
- Tak, narzeczoną. Ślub w czerwcu – odparłeś z dumą. Wyobrażałam sobie długonogą blondynkę. Piękną. Delikatną. W śnieżnobiałej sukni. I ciebie. W ciemnogranatowym garniturze, białej koszuli, z muszką pod szyją. Szczęśliwego.
- Boże. Nigdy nie wyobrażałam sobie ciebie z nikim… - Chciałam powiedzieć „z nikim innym”. Z nikim innym, niż ja. – To znaczy, zawsze uwielbiałeś być wolnym strzelcem, a teraz ślub, zaangażowanie, to wszystko…
Pokiwałeś głową ze śmiechem.
- Wiem – rzuciłeś. – Dla mnie też jest to zaskoczeniem.
Pomyślałam o tym, jak zareagowałaby dawna ja na te słowa. Dawna ja rozpaczałaby przez najbliższe pół roku, że to nie ona jest tą, którą wybrałeś. Obecna ja nie czuła nic. Ja też nie wybrałam ciebie.
- Nie obejrzymy się, a zostaniesz ojcem.
- To chyba nie nastąpi tak szybko, tak myślę. A jak duże są wasze dzieci? Grają już w piłkę?
- Nie mamy dzieci – odrzekłam.
- Myślałem, że… twój mąż mówił coś o pokojach dla dzieci, jak oglądaliście dom – plątałeś się.
- No tak, bo planujemy. Jak najszybciej. – Uśmiechnęłam się blado.
Rozmawialiśmy o wszystkim, zgrabnie omijając drażliwe tematy, które poruszyliśmy na samym początku. Nie naciskałeś. Szczególnie w sprawie pracy. Troszkę mnie jednak zdążyłeś poznać, wiedziałeś więc, że nie do końca satysfakcjonuje mnie obecna sytuacja, ale nie starałeś się wejść z brudnymi butami w moje życie i nagle wszystko zmieniać. Bo to było moje życie. Dlatego rozbawiałeś mnie do łez swoimi żartami i opowieściami o naszych dawnych znajomych. Jak zawsze. Tematem tabu byliśmy my. Nasza znajomość, nasza relacja. Ani razu nie zeszliśmy z wytyczonych torów i całkowicie mi to odpowiadało. Przesiedzieliśmy w McDonaldzie trzy godziny. Kiedy wyszliśmy, na zewnątrz było już ciemno. Odwiozłeś mnie do domu, nie pytając o adres. Przytuliłeś na pożegnanie. A ja myślałam, że zaraz znowu zapomnę, bo ciebie nie będzie.
Ale byłeś. Co jakiś czas odzywałeś się na facebooku, wysyłając mi jakiś zabawny filmik, albo coś, co było związane tylko z nami. Pisałeś, gdy oglądałeś mecz, bo kiedyś robiliśmy to razem. Pisałeś, gdy ci się nudziło. Nie spotykaliśmy się, ale cały czas utrzymywaliśmy kontakt. Miałam wrażenie, że chcesz się kurczowo trzymać tej znajomości, ponieważ daje ci ona odskocznię od codzienności, od dorosłego życia. Chciałbyś wrócić, prawda? Ja też. Czasem chciałabym wrócić do tych zwariowanych czasów. Może nie beztroskich, bo jednak mieliśmy swoje obowiązki, ale na pewno łatwiejszych. Wtedy jeszcze można nam było marzyć. Teraz to, co wymarzyliśmy było spalone.
Chciałabym móc powiedzieć, że twój powrót mną nie wstrząsnął, że oprócz tego iż zyskałam nowego-starego przyjaciela, niewiele się w moim życiu zmieniło. Prawda była jednak taka, że zmieniło się prawie wszystko. Budziłam się z uśmiechem, z nową energią. Chciało mi się działać, chciało mi się żyć. Już nie przeszkadzało mi to, że Karol był tak daleko, już nie czułam się taka samotna. Postanowiłam zająć się sobą i tym, czego ja chcę, dlatego zaczęłam projektować nadruki na ubranka dziecięce. Niby nic wielkiego, ale od zawsze marzyłam o podobnym zajęciu, a kiedy pracowałam na etacie, nigdy nie potrafiłam znaleźć czasu i chęci, żeby faktycznie swoje pomysły wcielić w życie. Wspominałam o tym Karolowi, bardziej jak o hobby, niż jak o pracy i wydawał się zadowolony. Ty byłeś dumny. To ty mnie do tego skłoniłeś, twój zawód w oczach. Nie chciałam, żebyś patrzył na mnie jak na ofiarę, jak na porażkę i dlatego to zrobiłam. Dla siebie, ale też dla ciebie. Byłeś moją inspiracją.
Były jednak także złe strony naszej znajomości. Za bardzo się angażowałam – znowu. Nie potrafiłam tak po prostu, zupełnie na luzie o tobie myśleć. Wypełniałeś każdy mój dzień, nawet jeśli w ogóle się nie kontaktowaliśmy. Na własne życzenie po raz kolejny wchodziłam do tej samej rzeki, doskonale zdając sobie sprawę z tego, gdzie pociągnie mnie nurt. Czułam się poniekąd jak ta młoda dziewczyna, która przeżywała swoje pierwsze zawody miłosne. Czułam się dokładnie tak, jak wtedy. To dziwne uczucie w klatce piersiowej, ciągłe oczekiwanie – ale na co? Nie mam pojęcia, na co czekałam. Aż mnie opuścisz? Nie byłeś przy mnie, więc nie było o tym mowy. Aż mnie pokochasz? To nie miało znaczenia, ponieważ miałam męża. A Ty narzeczoną. Aż we mnie wypali się to destrukcyjne uczucie do ciebie? Może właśnie na to czekałam. Bo takie było jedyne prawidłowe rozwiązanie.

***

Następny będzie szybciej. Jakoś idealnie mi się z tym zgrywa soundtrack z Broadchurch. I ta okropna pogoda za oknem.

niedziela, 9 kwietnia 2017

B&O: 1

Z natury nie lubię zostawiać spraw niedopowiedzianych. Taka już jestem, męczą mnie nierozwiązane problemy, które na pierwszy rzut oka wcale nie wpływają na moje życie. Dlatego też milion razy upewniałam się, że wszystkie moje związki ostatecznie zostały zakończone (nawet te w ogóle nierozpoczęte), nie tylko w powszechnie rozumianym sensie, ale również w mojej głowie. Bo ja uwielbiałam dopisywać sobie pewne scenariusze, uwielbiałam żyć czasami życiem innej mnie. Życiem dziewczyny, która zachodzi w ciążę z Piotrkiem i wydaje jej się, że to dar od losu, bo Piotrek jest tym jedynym, tym pisanym. Całkiem dobrze, że ten scenariusz istniał tylko w mojej wyobraźni, ponieważ mój związek z Piotrkiem nie wytrzymał nawet roku. Co prawda, nie mam wątpliwości, że byłby dobrym ojcem. Mam jednak wątpliwości co do tego, czy razem bylibyśmy dobrzy. Nie byliśmy. Nie bylibyśmy. Ale kiedyś byłam przekonana, że to on jest miłością mojego życia. Pięć lat o niego walczyłam, chociaż nie jestem do końca przekonana, czy walka jest odpowiednim słowem do określenia mojej dość biernej postawy. Chociaż… udało mi się go w końcu zaciągnąć do pustego samochodu w środku nocy, kiedy wszyscy nasi pijani towarzysze już spali. To był mój mały sukces. W każdym razie, Piotrek spędzał mi sen z powiek przez bite pięć lat. W tym czasie zdążyłam mieć innego chłopaka i kilka dość niewinnych randek, ale nawet jeśli na moment zapominałam o miłości jedynej i prawdziwej, ona zawsze wracała. Do momentu, kiedy przekonałam się, jak to jest z nim być. Wtedy czar prysł, już nie byliśmy sobie przeznaczeni. To po prostu nie było to.
Gdyby nie ta noc w samochodzie, gdyby nie nasz kilkumiesięczny związek, ciągle żyłabym w przekonaniu, że pisana jest nam dwójka dzieci, rodzinne autko i ładny domek na przedmieściach. Straciłam na niego pięć lat. Pięć lat na bezsensowną gonitwę za facetem, za którym nigdy gonić nie powinnam, żeby tylko przekonać się, że to, kurwa, nie jest to. I właśnie to nauczyło mnie, że sprawy należy rozwiązywać zawsze do końca. Bo między naszą przygodą w samochodzie, a początkiem związku były dwa lata – dwa lata, kiedy ja patrzyłam na niego wzrokiem biednego dziecka, a on udawał, że tego nie widzi. Dopiero potem zorientował się, że jestem, że czekam. Ale gdybym postanowiła rozwiązać swój problem dwa lata wcześniej, zamiast sięgać po środki w postaci innych facetów, którzy nigdy nie byli dość interesujący i mieli być tylko zapomnieniem, odzyskałabym dwa lata życia.
Upewniałam się więc, że moje uczucia wygasły za każdym razem, kiedy coś się kończyło. Jak to robiłam? Cóż, po prostu wiedziałam – zero ukłucia w sercu, żadnych motyli w brzuchu, nic. Piotrek. Marcin. Łukasz. Mateusz. Za każdym razem mogłam brnąć w przyszłość ze świadomością, że kiedy za kilka lat któregoś z tych panów spotkam, to nie zacznę żałować. Nie będę sobie pisać w głowie scenariuszy, co by było, gdybyśmy faktycznie ze sobą byli. Nie będę sobie wyobrażać, że spotkanie po latach prowadzi do odrodzenia uczucia. Mojego, naszego. Po prostu mogłam być spokojna, ponieważ nie chciałam tracić więcej życia na bezsensowne czekanie na coś, co jest tego niewarte.
Udawało mi się za każdym razem. Za każdym razem w jakiś sposób udawało mi się otrząsać z moich miłosnych porażek. Zapominałam. Ale przecież o tobie też zapomniałam. Tylko, że od początku wiedziałam, że nie chciałabym sobie przypomnieć, bo prowadziłoby to do mojej klęski. Niezakończona historia. Otwarta sprawa.
Kiedy przestałeś się odzywać, pomyślałam sobie, że już w ogóle mnie to nie obchodzi. Nie byliśmy razem, ja tylko myślałam, że moglibyśmy być, wiedziałam więc, że to rozstanie kiedyś nastąpi. Przeczuwałam to też od jakiegoś czasu i nawet w pewnym sensie odczułam ulgę, że to już koniec naszej zabawy w kotka i myszkę. Nie towarzyszył mi ten ból w klatce piersiowej, co podczas naszych pierwszych kryzysów. Właściwie nic negatywnego mi nie towarzyszyło, tylko lekkie zdenerwowanie, że koniec nie nastąpił z mojej inicjatywy. O ile w ogóle można tu było mówić o jakiejś inicjatywie – po prostu pewnego dnia już nie odpowiedziałeś na moją wiadomość i mimo że wiedziałam, że za tydzień, za miesiąc, czy za dwa ponownie się odezwiesz, byłam także w pełni świadoma końca. Byłam więc cholernie zła, wkurzona, że to nie ja zostawiłam ciebie, a ty mnie. To ja byłam tą opuszczoną. Prawda jednak była taka, że ja nigdy nie rozpoczęłabym tego procesu rozpadu z własnej woli. Niszczyła mnie ta nasza dziwaczna relacja, ale w jakiś sposób stałeś się częścią mojego popapranego życia i nie umiałam z ciebie zrezygnować. Nie mówię, że cię kochałam. Uwielbiałam cię. Potrzebowałam. Pożądałam. Byłam od ciebie beznadziejnie uzależniona. Ale chyba cię nie kochałam. Po prostu stworzyłam sobie w głowie idealny obraz ciebie, tego jacy możemy być razem. I właśnie ten obraz pokochałam.
Kiedy więc ze mnie zrezygnowałeś, początkowo myślałam, że przejdę nad tym do porządku dziennego. To były pierwsze dni wiosny, nieśmiałe promienie słoneczne sprawiały, że nie mogłam przestać się uśmiechać. Nie myślałam więc o tobie, bo po co miałam sobie zaprzątać głowę sukinsynem, którym wtedy byłeś? Udawało mi się to przez trzy dni. Magiczne trzy dni. A potem pochłonął mnie smutek. I już wcale nie byłam zła, że to ty zostawiłeś mnie. Nie obchodziło mnie to. Chciałam, żebyś wrócił. Byłam zdruzgotana. Pusta. Potrzebująca. Jak powietrza potrzebowałam znaku życia od ciebie, ale nienawidziłam siebie za to, ponieważ to było żałosne. Nawet teraz to dostrzegam – żałosną potrzebę miłości, jaka mnie wtedy tłamsiła.
Cóż, wróciłeś. Zaledwie tydzień później – też nie mogłeś wytrzymać? Tęskniłeś? Tak sobie wmawiałam. Ale między tymi chwilami, kiedy przepełniała mnie nadzieja, docierała do mnie bolesna prawda – nic z tego nie będzie. Tylko cierpienie. Dlatego to zakończyłam. Dlatego przestałam pisać. Ty w zasadzie w ogóle o to nie walczyłeś, jakby było ci to obojętne, czy nasza relacja przetrwa. To tylko uświadczyło mnie w przekonaniu, że dla ciebie to było jedynie zabicie czasu, podczas gdy mnie serce podskakiwało za każdym razem, kiedy na ekranie mojego telefonu pojawiała się twoja twarz. Wiedziałam, że podjęłam dobrą, choć cholernie ciężką decyzję. Koniec.
Teraz jak o tym myślę, nie do końca uważam, że moja decyzja była dobra. Była dość pochopna, chociaż być może też dość ciężko ją taką nazwać – w końcu w każdej chwili mogłam zmienić zdanie, mogłam napisać: „Cześć, co słychać?” i wszystko wróciłoby do normy. Ale pochopna, dlatego że nie chciałam czekać. Nie wydawało mi się, żeby to miało jakiś sens. Tu nie chodziło o cierpienie, o przepłakane noce, bo gdybym miała świadomość, że to się skończy w jakikolwiek sposób dobrze, to przyjęłabym te chwile smutku i rozpaczy. Chodziło o to, że ja nie wierzyłam w dobry koniec. I w twoje dobre intencje. W wieku dwudziestu czterech lat powoli myślałam o tym, że mój następny poważny facet będzie moim mężem i ojcem moich dzieci, a ty wtedy miałeś nieco inne priorytety.
W wieku trzydziestu lat, dokładnie w dniu moich trzydziestych urodzin, mój mąż zaciągnął mnie do samochodu i zawiózł na osiedle nowo wybudowanych domków jednorodzinnych. Patrzyłam na niego pytającym wzrokiem, a on tylko uśmiechał się tajemniczo, spoglądając na mnie zza szkieł okularów w grubych oprawkach. Zatrzymaliśmy się pod jednym z domów, parterowym i nowoczesnym, który otoczony był przez zielony ogród. Kiedy wysiadałam z samochodu, nie do końca wierzyłam w to, co widzę. Podejrzewałam zamiary mojego męża, ale ciężko było mi w to wszystko uwierzyć – w to, że porzuciłby swoje wielkomiejskie życie, pięknie urządzone mieszkanie, dla domu z ogródkiem. Zawsze powtarzał, że mógłby to zrobić, owszem, ale dopiero na starość. Teraz był jeszcze młody, w pełni sił, chciał żyć pełnią życia w mieście, które kochał. Chciał budzić się i słyszeć dźwięki przejeżdżających samochodów, oglądać zza okien dachy wieżowców i móc iść do sklepu na drugą stronę ulicy w kapciach. Nie interesowało go koszenie trawy, ani przycinanie drzewek.
A wtedy staliśmy przed drzwiami pięknego domu, on trzymał dłoń na moich plecach i nieśmiało popychał mnie do przodu.
- Zanim tam wejdziemy, musisz mi powiedzieć, o co chodzi – stwierdziłam.
- Chyba już się domyśliłaś. – Zaśmiał się, odgarniając mi włosy z czoła. – W środku czeka na nas agent nieruchomości. Dość zaufany, znajomy mojego znajomego. A ten dom może być twoim prezentem urodzinowym, jeśli tylko będziesz chciała.
Otwarłam usta, ale nie potrafiłam nic powiedzieć. Zaniemówiłam. Oparłam tylko głowę o jego klatkę piersiową i objęłam go w pasie, a on pogładził mnie po plecach i roześmiał się szczerze.
- Wchodzimy.
I weszliśmy. Drzwi otworzyły się bez żadnego skrzypnięcia. Przywitały nas śnieżnobiałe, równe ściany i zapach nowości. Złapałam Karola za rękę i pozwoliłam się prowadzić. Wyobrażałam sobie, jak tymi samymi drzwiami wchodzę do swojego domu, a moje obcasy stukają na drewnianych panelach. Jak zza rogu wybiega do mnie malutka postać, nieco rozmazana, z czupryną kręconych włosów, rozwrzeszczana i umorusana czekoladą.
Nie. Zza rogu wyszedł do nas mężczyzna, trzymający w ręce plik dokumentów. Nosił okulary  w ciemnych oprawkach, zza których spoglądały na nas jasnoniebieskie oczy. Brązowe włosy ułożone miał w taki sposób, jaki uwielbiałam – jakby poświęcił temu zaledwie dwie sekundy, przejeżdżając tylko palcami wzdłuż swoich kosmyków. Przywitał nas uśmiechem. Wyciągnął rękę do mojego męża, a potem skinął do mnie głową. I wtedy z jego twarzy zniknął uśmiech.
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Poznałam cię po oczach. Błękitnych, w które kiedyś uwielbiałam się wpatrywać. Nie miałeś już zarostu, jak kiedyś. Wyglądałeś o wiele dojrzalej, ale wciąż nie brakowało ci tego chłopięcego uroku. Poczułam, jak po moim ciele spływa fala jakiegoś dziwnego, ciepłego uczucia. Tęsknoty? Smutku? Miłości?
- Ola – powiedziałeś, rozszerzając oczy ze zdumienia. Przerwałeś tę niezręczną chwilę ciszy. Zmusiłam się do uśmiechu i wyciągnęłam rękę.
- Bartek – powiedziałam drżącym głosem. Uścisnąłeś moją dłoń, a ja boleśnie poczułam obrączkę ślubną na swoim palcu.
- Znacie się? – odezwał się Karol, zupełnie zafascynowany tym przypadkowym spotkaniem. – Ale numer. Nie mówiłaś nigdy, że masz kumpla, który zajmuje się nieruchomościami – zwrócił się do mnie.
- Minęły lata, od kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy – wtrąciłeś się. – Poza tym, przez jakiś czas mieszkałem w Warszawie, więc…
Przerwałeś, jakbyś nie do końca wiedział, co należałoby dodać. Więc? Warszawa nie była powodem, nie. I nawet ty doskonale zdawałeś sobie z tego sprawę.
Byłam na tyle oszołomiona naszym spotkaniem, twoją obecnością, że zupełnie nie zwracałam uwagi na dom. Był piękny, to fakt. Nie musiałam zaglądać w każdy zakamarek, żeby móc to przyznać. Wystarczyło mi spojrzenie przez ogromne okno, wychodzące na ogród, żeby móc stwierdzić, że to dom prosto z moich marzeń. Ale czy mój dom? Nasz? Karol był oczarowany, w ogóle nie zwrócił uwagi na nagłe pogorszenie mojego nastroju. Z fascynacją dziecka opowiadał, gdzie moglibyśmy umieścić pokoje dla dzieci, gdzie znajdowałaby się nasza sypialnia, gdzie postawilibyśmy łóżko…
A ja przeszłam obok tego. Czułam się, jakbym w tym domu była nie jego towarzyszką, ale twoją towarzyszką. Jakbyś to ty szedł u mojego boku. Być może dlatego, że to ty mogłeś chociaż w nikłym stopniu zrozumieć, co przechodziłam. A być może dlatego, że tęsknota mnie sparaliżowała. Uśmiechałeś się, opowiadałeś zawzięcie o zaletach budynku, a ja wsłuchiwałam się w dźwięk twojego głosu, wpatrywałam się w twoje oczy, w twoje zakrzywione usta…
Poczułam na policzku wargi Karola i natychmiast się otrząsnęłam.
- Mam kobietę marzycielkę, taka zamyślona, taka rozkojarzona… - powiedział, przyciągając mnie do siebie. – Już pewnie rozmyślasz nad tym, jak to wszystko zagospodarujesz, co?
- Rozgryzłeś mnie. – Uśmiechnęłam się. – Tu jest pięknie.
Kochałam go. Karola. Był moją bezpieczną przystanią i byłam przekonana, że nie mogłam lepiej trafić. Wszyscy mi zazdrościli. W wieku dwudziestu pięciu lat nie miałam pomysłu na swoje życie, myślałam, że czekają na mnie tylko porażki, a potem poznałam jego i wszystko diametralnie się zmieniło. Poczułam się szczęśliwa. Prawdziwie szczęśliwa. Poznaliśmy się podczas mojego drugiego roku pracy. Zostałam zmuszona do krótkiego wyjazdu na półmaraton, który sponsorowany był między innymi przez naszą firmę. Stałam znudzona przy mecie, zupełnie niezainteresowana tym, kto wygra, po tym jak mój kolega z działu zrezygnował w końcówce. Sączyłam sok pomarańczowy i osłaniałam się od słońca. Był wtedy przeogromny upał. Na metę wbiegali po kolei pierwsi zawodnicy, znajomi podawali im butelki z wodą i klepali po plecach. Karol nie był nawet w pierwszej dziesiątce. Kiedy wpadł na metę, był blady jak ściana i ledwo trzymał się na nogach. Ktoś go wołał, ale najwyraźniej tego nie słyszał. Opadł na trawę, usiadł opierając ramiona o kolana i oddychał ciężko. Stałam tuż nad nim.
- Pierwszy i ostatni raz, kurwa. – Kręcił głową.
Roześmiałam się, a on to zauważył. Nie chcąc, żeby uznał to za coś złego, rzuciłam mu wodę. Uśmiechnął się szczerze. I to był nasz początek.

Nie było łatwo. Nie potrafiłam się przemóc, dopuścić go do siebie. Zakochiwałam się w nim powoli, ale uczuciem, które – jak mi się wydawało – było niezniszczalne i niepodrabialne. Stawał się całym moim światem. Dość przystojny, dobrze zbudowany, mądry – ideał. Moja rodzina w ten sposób go postrzegała, moi znajomi również, a dla mnie był po prostu Karolem. Karolem, któremu nie przeszkadzała moja przewrażliwiona natura, który rozumiał moje potrzeby i zawsze brał je pod uwagę. Mężczyzną, który mnie kochał, któremu się podobałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kilka lat później zostanie moim mężem, ale być może coś w jego oczach, ten błysk, kiedy sięgał po butelkę z wodą, którą mu rzuciłam, nakazało mi myśleć, że stanie się kimś ważnym. 

***

Ostatnio siedziałam sobie trzy dni na zwolnieniu i coś takiego udało mi się stworzyć. Troszkę chaotyczne, ale takie ostatnio są moje myśli. To będzie krótkie, zostało już prawie skończone (chociaż to jedno!). Pozdrawiam Was i ściskam!