sobota, 28 stycznia 2017

A07

Czasem wydaje mi się, że te miesiące w moim życiu w ogóle się nie wydarzyły. Że my się nie wydarzyliśmy, że to szczęście, którego doświadczyłam istniało tylko w mojej głowie, że to był sen, cholernie piękny, ale i przerażający sen.

Bo było dokładnie tak, jak chciałam. Chciałam, żebyśmy byli razem, jednocześnie wcale sobie nie zawadzając. Ja tutaj, on tam. Chciałam żebyśmy rozmawiali o głupotach przez całe noce, zakrywając usta i zduszając głośny śmiech, aby nie obudzić sąsiadów. Chciałam się włóczyć z nim po ciemnych ulicach, z słuchawkami w uszach, idąc w rytm ulubionych piosenek, robiąc przystanki w każdej z mijanych bram na długi pocałunek. Chciałam tęsknić i trwać w oczekiwaniu na wypełniające mnie poczucie bezgranicznej radości i pożądania po przeczytaniu zbereźnej wiadomości albo usłyszeniu jego głosu w telefonie. Chciałam drżeć na myśl, że go zobaczę, chodzić w jego koszulce i czekać na każdy weekend, żeby spojrzeć mu w oczy i poczuć jego dotyk, jego usta na moim obojczyku i dłonie we włosach. Chciałam być zazdrosna o niego i chciałam, żeby on był zazdrosny o mnie, żeby ściskał mocniej moją dłoń, kiedy jakiś obcy facet się do mnie uśmiecha. Chciałam, żeby wariował na moim punkcie, ale zachowywał trzeźwość umysłu. Żeby uśmiechał się do mnie porozumiewawczo, kiedy siedzimy w dwóch różnych miejscach na imprezie ze znajomymi, żeby chwytał mnie za rękę i wyprowadzał gdzieś, gdzie możemy być sami, bo to jest to, czego najbardziej potrzebuje. Bo ja jestem tym, czego on najbardziej potrzebuje. Chciałam, żebyśmy widywali się najczęściej, jak to było możliwe, ale pozostawili w sobie jeszcze jakiś głód siebie, który wciąż byłby nie do końca zaspokojony. Chciałam tego, co miałam. Jego chciałam. Nas. Razem.

Mijały miesiące, a ja uczyłam się żyć z myślą, że mam to wszystko. Jeszcze nigdy nie byłam kimś tak bardzo pochłonięta i być może to powinien być znak ostrzegawczy, ale oślepiała mnie wspaniałość tego, co mnie spotkało. Tego, jak się czułam. W moich dotychczasowych związkach wyznawałam zasadę, że kochać można, owszem, ale z pełną kontrolą nad uczuciami. Z nim było zupełnie inaczej, bo nie chciałam nad czymkolwiek panować. Może to kwestia dojrzałości, nabytego doświadczenia, ale miałam wrażenie, że brak kontroli sprawiał, że stawaliśmy się jeszcze bardziej szczęśliwi. Błąd był tylko taki, że żyliśmy chwilą. Nie myśleliśmy o tym, co mogłoby być za parę lat, jakie mamy plany na przyszłość. To znaczy, ja myślałam. Myślałam o nim, że przeprowadzę się do niego, znajdę tam pracę, on za kilka lat mi się oświadczy, a potem będziemy żyli jak w bajce z dwójką cudownych dzieciaczków. Cóż, jak powszechnie wiadomo, życie nigdy nie układa się tak, jak byśmy chcieli. Druga sprawa – jeśli zbyt długo jest zbyt dobrze, to znaczy, że niebawem nastanie cholernie niebezpieczna burza. Huragan w naszym przypadku. Uwierzyłam, dość naiwnie, że nam się jakoś uda go obejść, ale nie. Wróciliśmy właśnie z naszej wakacyjnej wycieczki po Amsterdamie, leżeliśmy na kocu otoczeni wysokimi trawami, gdzieś na obrzeżach Wrocławia. Żyć i nie umierać.

- Za ile dokładnie kończy ci się umowa w pracy? – zapytał wtedy, leniwie głaszcząc mnie po ramieniu.
- Dokładnie za dwa tygodnie – odparłam i westchnęłam. – I dalej nic nie mam.
- Może zacznij szukać w innym miejscu. – Wzruszył ramionami na tyle, na ile było to możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że na nim leżałam. – Na przykład we Wrocławiu.
Nabrałam powietrza do płuc i go nie wypuściłam. To był ten moment, kiedy on proponował, żebyśmy zamieszkali razem, wiedziałam o tym.
- Mogłabym zacząć. – Przygryzłam wargę, spoglądając na niego kątem oka. – I co wtedy?
- Znaleźlibyśmy jakieś mieszkanie tylko dla nas. Nie musiałbym się męczyć z moim głupim bratem.
Roześmiałam się, bo tak, właśnie na to liczyłam. I tak, bardzo szybko wszystko się spieprzyło. Wystarczył zaledwie tydzień. W tym czasie zdążyłam umówić się na dwie rozmowy o pracę we Wrocławiu.
Byłam u siebie w domu. Siedziałam na kanapie, oglądając Przyjaciół, kiedy zadzwonił telefon. Natychmiast odebrałam.
- No co tam? – zapytałam. Dzwonił Kuba.
- Nie uwierzysz. – Miał zadziwiająco podekscytowany głos. – Mówiłem ci kiedyś o tym moim kumplu, który mieszka w Budapeszcie? Właśnie załatwił mi tam zajebistą pracę.
- O – odparłam, bo na nic innego nie było mnie stać. Momentalnie zrobiło mi się słabo. – I co teraz?
- Daj spokój, męczyłem go o to miesiącami. Muszę tam jechać.
- Nie chcą przeprowadzić z tobą żadnej rozmowy, nic? – Łapałam się ostatniej nadziei.
- Właściwie to w tygodniu rozmawialiśmy na skype, ale nie chciałem nic mówić, bo nie wiedziałem, na ile to jest pewne. Ale jest, właśnie do mnie dzwonili. Jadę tam, Aga.


I bum. Bańka mydlana, w której tkwiłam przez ostatnie miesiące pękła z hukiem. Razem z nią zniknęły wszelkie moje nadzieje, bo wiedziałam już, że nic nie będzie takie samo. My nie będziemy tacy sami. W tamtym momencie, gdyby tylko powiedział słowo, wskoczyłabym razem z nim w pociąg, autobus albo w samolot i zameldowała się w Budapeszcie. Ale nie było żadnego słowa. Kuba wyjechał, a wraz z nim wyjechała moja miłość. Ja zostałam w miejscu, w którym byłam całe życie, sama i tęskniąca. Została mi tylko jego koszulka, szalik w paski i widok jego twarzy na ekranie komputera raz na jakiś czas. 

When you lose something you can't replace, when you love someone but it goes to waste, could it be worse?

***

No właśnie, może być gorzej? Nie wiem, jak to będzie dalej z tym opowiadaniem, bo trzy pierwsze zdania ostatniego akapitu świetnie oddają moją obecną sytuację. 

wtorek, 17 stycznia 2017

K06

Nie wiem, czym my właściwie byliśmy. Parą? Nie. Kumplami? Nie. Przyjaciółmi? Też nie. Ciężko nas było określić, zdefiniować, ustalić jakieś zasady funkcjonowania. Miałem wrażenie, że każdy dzień, każda rozmowa przynosiła nam coś innego, coś nowego. Wszystko było nieprzewidywalne. Ona była nieprzewidywalna. Raz uśmiechała się do mnie i patrzyła z pewnego rodzaju uwielbieniem, innym razem spuszczała wzrok w zadumie i wtedy zupełnie się ode mnie oddalała. Cały czas siedziało w niej to wszystko, wiedziałem to i przeklinałem się za to każdego dnia. Nie wspominała o tym, nie robiła ciętych uwag, chociaż widziałem, że czasem ma je na końcu języka. Powstrzymywała się, a ja byłem jej wdzięczny, ponieważ wystarczająco często sam sobie przypominałem o swoim wybryku i wtedy nie byłem dla siebie specjalnie przyjacielski. Wspólnie jednak doszliśmy do wniosku, że postaramy się o tym zapomnieć. To było bardzo miłe z jej strony, wiedziałem jednak, że o takich rzeczach się nie zapomina. Mogła próbować, mogła udawać, ale to wciąż unosiło się nad nami jak czarne chmury przed burzą.

Nie miała już do mnie zaufania. Nie twierdzę, że przez ten krótki czas początków naszej relacji ufała mi bezgranicznie, nie. Myślę, że po tym, co zrobiłem nie potrafiła na mnie patrzeć tak samo. Zmieniliśmy się. Oboje. Czasami bałem się objąć ją ramieniem, bo zastanawiałem się, czy mogę, czy powinienem. Spotykaliśmy się najczęściej, jak było to możliwe. W piątek po pracy zazwyczaj pokonywałem te kilkadziesiąt dzielących nas kilometrów, meldowałem się w domu, a potem stawałem przed jej drzwiami. Moja matka była zachwycona – po pierwsze dlatego że wreszcie spotkałem kogoś wartościowego, a po drugie dlatego że częściej odwiedzałem rodzinny dom.  Robiłem wszystko, co mogłem, tak mi się wydawało, a i tak coś było nie tak. Wciąż mnie do siebie nie dopuszczała.

Nie mogłem jej przepraszać w nieskończoność. Po pierwsze, nigdy nie byłem tego typu facetem, nigdy nie upokarzałem się przed żadnym człowiekiem, tym bardziej przed kobietą. Sam fakt, że jej szukałem, że przyjechałem i chciałem ją zobaczyć, wytłumaczyć się – to było z mojej strony bardzo dużo. Czasem nawet myślałem, że za dużo, że więcej od siebie nie jestem w stanie dać, ale potem patrzyłem na to z jej perspektywy i uświadamiałem sobie, że doskonale ją rozumiem. Też nie mógłbym patrzeć na nią jak na tego samego człowieka, co wcześniej. Nawet pomimo tego, że nie byliśmy ze sobą, nic sobie nie obiecywaliśmy i nic między nami nie było jasne i oficjalne. To było tylko kilka pocałunków. No właśnie, i to po drugie – czasem, kiedy zalewa mnie fala złości, usprawiedliwiam się właśnie tym – tylko kilka pocałunków, żadnego seksu, nic wielkiego. Czasem w czasach szkolnych całowałem się ze swoimi przyjaciółkami i nic to między nami nie zmieniało, nic się z tego powodu nie działo. Nikt nie płakał, chociaż tego do końca pewien być nie mogłem. W każdym razie, ja nie płakałem. Postrzegając wszystko w jej sposób, każda dziewczyna, z którą kiedykolwiek coś mnie łączyło, czy to przez przesadne upojenie alkoholowe, lub po prostu przez moment słabości mogła mieć do mnie pretensje o zdradę. Nigdy jej nic nie obiecywałem, a mimo wszystko… mimo wszystko TO BYŁO obiecujące. Każda rozmowa, każde spojrzenie, każdy uśmiech, każdy pocałunek był niepisaną umową. Dlatego ta relacja była taka wyjątkowa – bo bez zbędnych słów określaliśmy swoje uczucia w głowach i oboje czuliśmy, że to może być coś więcej. To było wyjątkowe, choć zupełnie zwyczajne – zdarza się to milionom ludzi na całym świecie. Przydarzyło się też nam.

Nie rozumiałem, dlaczego akurat ona. Poznałem w życiu tyle dziewczyn – pięknych, mądrych, inteligentnych. Ona też taka była, ale miała w sobie coś jeszcze, co nie pozwalało mi spokojnie zasnąć, zanim nie zobrazowałem sobie jej twarzy w myślach. Czułem się jak głupi nastolatek, który przeżywa swoje pierwsze przygody miłosne i nie mogłem nic na to poradzić. Chciałem jej. W jakiś dziwny sposób nie mogłem myśleć o nikim innym, tylko o niej. Wciąż miałem nadzieję na to, że wszystko się ułoży i ona chyba też, ponieważ pewnego dnia otrzymałem od niej wiadomość:

Nie musisz przyjeżdżać na weekend.

Serce podeszło mi do gardła. To było jak strzał w twarz. Brzmiało jak: nie przyjeżdżaj, nie chcę cię widzieć. Mimo wszystko odpisałem jej, że chcę, a ona na to:

Wiem. Ale tym razem to ja przyjadę do Ciebie.

I wtedy uwierzyłem, że czarne chmury, które nad nami wisiały już nie są takie czarne, a w zasadzie nawet przebijają się przez nie nieśmiałe promienie słoneczne.
Przyjechała. Wrocław powoli budził się do życia przed nadchodzącą wiosną, zupełnie jak ja. Każdy skrawek mojego ciała był przepełniony podekscytowaniem. Weekendy w naszym rodzinnym mieście można było zaliczyć do przyjemnych, ale nigdy nie były tylko nasze. Będąc tam nigdy nie byliśmy naprawdę sami, tylko ja i ona, bez całej tej otoczki – rodziców w domu, sobotnich spotkań z przyjaciółmi, ludzi wokół ocierających się o nasze ramiona, kiedy piliśmy piwo w barze, czy ciekawych spojrzeń mijających nas w parku znajomych. Moje wrocławskie mieszkanie było tylko dla nas.
Miałem ochotę ją pocałować, kiedy wyszła z pociągu, rozglądając się za mną. Zdezorientowana, niepewna, jej oczy biegały to w jedną, to w drugą stronę, zatrzymując się na poszczególnych osobach. Kiedy mnie dostrzegła, uśmiechnęła się promiennie i to rozpaliło we mnie ogień. Nie wiem, co się w niej zmieniło, ale nie patrzyła na mnie już z tym żalem, co do tej pory. Podeszła, pozwoliła mi się objąć. Ciepło rozpłynęło się po moim ciele.
To był piątek wieczór, robiło się już ciemno. Zjedliśmy w przyjemnej, kameralnej knajpce nieopodal rynku i zmierzaliśmy do mojego mieszkania, żeby zagnieździć się w nim z jakimś dobrym filmem. Ostatecznie wybór padł na bajkę, więc leżeliśmy na łóżku, ramię w ramię, oglądając pierwszą część Jak wytresować smoka.
- Masz coś do picia? – zapytała.
- Wodę? – Skrzywiłem się. – Mogę ci zrobić herbatę.
- Alkoholowego – dopowiedziała.
- Wszystko. Piwo, wódkę, whisky… - Zamyśliłem się. – Nie chcesz drinka?
- Z wodą? – Zaśmiała się.
- Racja. Zapytam brata, czy nie ma jakiejś coli.
Okazało się jednak, że mojego brata nie ma w mieszkaniu, ale colę posiada, nawet całą zgrzewkę. Ukradłem mu dwie butelki i zrobiłem nam po drinku. Potem po drugim. A kiedy bajka się skończyła, Aga podniosła się z łóżka, chwyciła butelkę wódki, wyjęła mi z ręki moją pustą już szklankę i zrobiła kolejnego. Usiadłem na skraju łóżka, patrząc na nią. Poruszała się już niepewnie, uśmiech miała lekko pijany.
- Pijemy dalej? – zapytałem, a ona ochoczo pokiwała głową, podając mi moją szklankę nieco zbyt gwałtownie, tak że część płynu wylądowała na moich spodniach. Zaśmiałem się. – Jesteś już pijana.
- Nie jestem. Zupełnie trzeźwo myślę – odparła, patrząc mi prosto w oczy. Była całkowicie poważna.
Widziałem w niej zdeterminowanie. Stała nade mną, trzymając w dłoni szklankę, a jej prawa ręka nagle znalazła się na moich włosach. Bawiła się nimi, delikatnie przejeżdżając po nich palcami. Cały czas jej wzrok spoczywał na mojej twarzy. Odchyliła się nieznacznie, odkładając drinka na szafkę. Potem położyła mi ręce na ramionach i usiadła na moich kolanach, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jej twarz wydawała się taka pewna siebie, taka zawzięta, zdeterminowana, ale kiedy się przybliżyła, usłyszałem, że jej oddech jest niespokojny, przerywany, a serce bije zbyt szybko. Bała się, byłem tego pewny.
- Co się zmieniło? – zapytałem, oplatając rękami jej talię i przyciągając ją bliżej siebie. Jej perfumy. Te perfumy, przez które kręciło mi się w głowie. Przeszły mnie ciarki na myśl, że znowu mam ją tak blisko.
- Nie wiem – odrzekła cicho, wzruszając ramionami. – Zrozumiałam.
- Co zrozumiałaś?

Ale nie odpowiedziała. Przybliżyła się jeszcze bardziej, przyciskając się do mojej klatki piersiowej, oplatając mnie nogami i rękami. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, wpatrując się w siebie, a potem oddychając mocno położyła swoje czoło na moim czole i przymknęła oczy. Pocałowała mnie, a to był najdelikatniejszy pocałunek, jakiego w życiu doświadczyłem. Był jak mgiełka – ledwo odczuwalny, a tak cholernie przyjemny. Trzymałem ją mocno, nie chciałem jej wypuścić, wciąż bojąc się, że zaraz zmieni zdanie i ucieknie, odejdzie, bo ją zraniłem, zepsułem, zmieniłem. Ale nie, ona była, w tamtym momencie była cała moja. Miałem ją na wyciągnięcie ręki, a nawet bliżej. Oplotła rękami moją szyję, palcami przejeżdżała po mojej gorącej skórze, a ja całowałem jej wargi, jej szyję, jej obojczyk i odkryte ramię, dłońmi błądząc pod cienkim materiałem bawełnianej koszulki. Zaśmiała się. W pewnym momencie się zaśmiała, patrząc mi prosto w oczy. W jej czarnych tęczówkach mogłem dostrzec, że jest szczęśliwa.

Zrozumiałam, że nie obchodzi mnie to, jaki byłeś, tylko jaki jesteś, tak powiedziała.

Lubię wracać myślami do tego momentu, właśnie ze względu na to szczęście. Świecące się oczy, jak dwa rozpalone węgielki. Zarumienione policzki, w jednym z nich ledwo dostrzegalny dołeczek. Uśmiech. Włosy w nieładzie, rozlane wokół jej rozanielonej twarzy, kiedy leżała pode mną i palcami błądziła po moich włosach. Uwielbiałem ją taką. Uwielbiałem nas takich.

Loving can hurt, loving can hurt sometmes but it's only thing that I know, when it gets hard, you know it can get hard sometimes, it is the only thing that makes us feel alive

***

Chyba nie do końca jestem z tego zadowolona, ale pisałam to zbyt długo i wiem, że inaczej nie potrafię. 

środa, 4 stycznia 2017

A05

Leżałam na łóżku, otoczona miskami z chrupkami, pięcioma rodzajami czekolady, przechyloną i pustą butelką po winie, ciągnącymi się żelkami. Obok mnie dwie przyjaciółki, jedna cicho pochrapywała, druga wpatrzona była w ekran telewizora. Kończyłyśmy właśnie pierwszy z kilku filmów, które planowałyśmy obejrzeć tego wieczora. Pierwsza część Bridget Jones, jakże trafna, patrząc na moje dotychczasowe życie.

Wciąż przyciskałam do ucha telefon, mimo że już długo wcześniej się rozłączyłam. Dyskretnie pociągałam nosem, a łzy same ginęły w pluszowym kocu. Czułam się tak, jakby ktoś mocno uderzył mnie w brzuch. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję, a każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból. Dlatego po prostu leżałam. Dziewczyny nie były niczego świadome. Oddychałam, udawałam, że jestem wpatrzona w ekran telewizora, a w rzeczywistości już dawno przestało mnie interesować to, czy Bridget i Mark się zejdą. Dlaczego ona miała być szczęśliwa z miłością swojego życia, skoro ja nie mogłam? Głupia byłam, bo już wtedy myślałam, że on jest tym facetem. A może właśnie mądra, bo przecież okazało się, że wcale się nie myliłam. To był ten mężczyzna. Ten, z którym chciałam wszystko. W naszych najlepszych momentach naprawdę czułam, jakbyśmy byli jakoś dziwacznie połączeni głowami i sercami. Myśleliśmy tak samo i czuliśmy tak samo. Leżąc na łóżku, pociągając nosem, nie mogłam uwierzyć, że to mnie się to przytrafiło. Milion razy karciłam w myślach dziewczyny, które wybaczają zdrady, uważając to za upokarzające i żałosne. Ale jeśli to faktycznie był mężczyzna mojego życia, to czy nie powinnam odłożyć na bok swojej dumy, chwilę popłakać i zapomnieć o tym, co zrobił? W końcu nawet nie byliśmy razem. Mógł to zrobić, oficjalnie miał do tego prawo. Ale uczucia nie są oficjalne albo nieoficjalne, nie da się ich spisać na kartce razem z listą zasad, zakazów, nakazów i dopuszczeń. Nawet on wiedział, że to co zrobił było cholernie złe. Obrzydliwe. Nikt nigdy nie zrobił mi czegoś takiego. Ale chyba tak to też jest, że ci których kochamy najmocniej, najbardziej dotkliwie nas ranią. Oczywiście jeszcze wtedy go nie kochałam, albo nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wtedy go nie znałam, znałam tylko namiastkę niego. Doświadczyłam tego, jak mogłoby być, gdyby nie zrobił tego, co zrobił. To było najgorsze. Poznałam smak czegoś wspaniałego, co trudno mi było przyjąć ze względu na ból. Jeszcze godzinę wcześniej mówiłam przyjaciółkom o tym, że wreszcie wszystko zaczyna się układać. W ciągu jednej chwili z ułożonego życia, wszystko przerodziło się w totalny burdel. Nie wiedziałam, w którą stronę patrzeć, gdzie iść, jak się zachować. Zupełna pustka. Fakt faktem – idealizowałam sobie naszą relację. W rzeczywistości nie było tak perfekcyjnie. On miał wady, od początku wiedziałam jaki jest i byłam świadoma tego, że mogę przez niego płakać. Ale to nie pomogło, ta świadomość. Wcale nie byłam bardziej odporna, wcale nie czułam się mniej oszukana.

Tydzień później postanowiłyśmy zrobić sobie babski wypad do klubu. Wszystkie rodzaje alkoholi i taniec – to miało być lekarstwo na niego. Tak przynajmniej powtarzały mi dziewczyny. W ciągu ostatnich dni wysłuchałam tysięcy przekleństw i obelg na jego temat, niejednokrotnie również padły standardowe słowa: jak nie ten, to inny. Za każdym razem miałam ochotę odpowiedzieć, że ja właśnie jego chcę, ale powstrzymywałam się, bo one i tak mnie nie słuchały, nie do końca. Może to dlatego, że ja sama nie potrafiłam ubrać w słowa tego, co czuję, nie wiem. Wiem, że pragnęłam siedzieć w pokoju owinięta w gruby koc, z kubkiem herbaty w ręku i milką oreo. Zamiast tego sobotni wieczór spędzałam, wyginając się na parkiecie, nieco bardziej pijana niż planowałam. Ale musiałam. To wcale nie pomagało mi zapomnieć, wciąż dźwięczał mi w głowie jego głos i te słowa, które niechciane zagnieździły się gdzieś w środku. Pomagało mi to natomiast spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Nigdy nie zdecydowałabym się na jednonocną przygodę z poznanym na imprezie facetem, ale choćby taka możliwość budziła we mnie pokłady zawziętości – mogłabym zrobić jemu to, co on zrobił mnie. Mogłabym i jego zranić, i jego upokorzyć. Mogłabym, bo tak naprawdę nigdy bym tego nie zrobiła, ale sama myśl działała na mnie jakoś pozytywnie. Tym bardziej, że naokoło kręciło się naprawdę wielu facetów, podobnie pijanych jak ja, więc zainteresowanych mną i prawdopodobnie każdą inną kobietą w klubie. Ponad wszystko chciałam, żeby to zobaczył. Żeby widział, że świetnie mi jest bez niego, że wcale nie siedzę w kącie i nie opłakuję naszego niedoszłego związku, a fantastycznie się bawię. Żeby zrozumiał, jak cholerny błąd popełnił. Wyobrażałam sobie, jak stoi przy ścianie i obserwuje mnie z ukrycia. Mało prawdopodobne, ale w mojej głowie wyglądało to cudownie. Patrzył i żałował. Cóż, nigdy nie spodziewałam się, że to może wydarzyć się naprawdę. Czasem wyobrażamy sobie pewne sytuacje i jesteśmy przekonani, że i tak nigdy do nich nie dojdzie. Nigdy, albo po prostu w tym konkretnym momencie. Na przykład, kiedy obracam się w kółko wśród dziesiątek ludzi, w tle rozbrzmiewa jeden z najnowszych hitów, powoli zaczyna kręcić mi się w głowie z powodu wypitego alkoholu, a moje spojrzenie zatrzymuje się na ścianie, przy której przed chwilą w moich myślach stał on i obserwował. Ale nie stoi, oczywiście, że nie stoi, bo jest we Wrocławiu, a ja dobrze o tym wiem. Kręcę się dalej i znowu widzę jego. Ale już nie w moich myślach. Jest prawdziwy, najprawdziwszy na świecie. Stoi przede mną, wyciąga rękę, którą natychmiast odpycham. Jego odpycham i kilkanaście sekund później jestem już w łazience, na zimnych kafelkach, przekonana, że zaraz zwymiotuję.

A przecież tak bardzo tego chciałam. Tak chciałam, żeby mnie zobaczył, żeby zrozumiał, żeby żałował. Zrobił to. Widziałam w jego oczach to wszystko. W jego wyciągniętej ręce. W jego ustach gotowych do wygłaszania przeprosin. Siedziałam na zimnej posadzce w jakiejś obskurnej toalecie i czułam się jak śmieć. Nie wymiotowałam, ale żołądek podszedł mi do gardła. Bałam się stanąć z nim twarzą w twarz, ponieważ wstydziłam się swoich emocji. Byłam wrażliwą, płaczliwą dziewczynką, a nie twardą kobietą. Wiedziałam, że on nie odpuści, że nie wyjdę z tego klubu bez kontaktu z nim i to jeszcze bardziej wzmagało we mnie strach. Podniosłam się na drżących nogach, w lustrze poprawiłam czarną sukienkę i wyszłam. Przeszłam przez korytarz ze spuszczoną głową, chłopaka z szatni poprosiłam o swoją kurtkę i chwilę później znajdowałam się już na dworze. Nie byłam pewna, co robiłam. Ludzie w takich sytuacjach odpalają papierosa i zaciągają się nim, starając się uspokoić. Ja po prostu próbowałam oddychać, bo łzy same cisnęły się na zewnątrz.
- Porozmawiaj ze mną chociaż – wydyszał, wybiegając przez drzwi klubu. Gonił mnie. Spojrzałam na niego i to był błąd, bo dotarło do mnie, jak bardzo, pomimo wszystko, chciałabym żeby po prostu mnie objął. Ale chyba tak samo bardzo go nienawidziłam. – Nawet nie próbowałaś mnie wysłuchać.
Uniosłam brwi.
- Jak mnie znalazłeś?
- Masz włączoną lokalizację w telefonie. Wiedziałem, że musisz być gdzieś tutaj.
- No tak, jestem – odparłam, wkładając ręce do kieszeni kurtki.
 - Ja wiem, że tego nie da się odwrócić, że zrobiłem najgorszą z możliwych rzeczy – zaczął. – Wiem, że pewnie teraz mnie nienawidzisz, ale…
- Wiesz co? – przerwałam mu. Nagle poczułam nieodpartą potrzebę wykrzyczenia mu w twarz wszystkiego, co mnie bolało. Wszystkiego, za co nienawidziłam siebie i jego. – My nawet nie powinniśmy tu stać. Nie powinno nas tu być. Gdybym była mądra, nigdy nie doszłoby do naszej pierwszej rozmowy, do pierwszego spotkania. Do niczego by nie doszło. Żylibyśmy sobie w dwóch różnych rzeczywistościach nie do końca świadomi tego, że istniejemy. I tak byłoby lepiej. Bo od początku wiedziałam, jaki jesteś. Nasłuchałam się o tobie tylu okropnych rzeczy, tylu…
- To było pięć lat temu – odparł, krzywiąc się. – Nie twierdzę, że nie robiłem głupot, że nadal ich nie robię, ale przez pięć lat człowiek trochę się zmienia.
- I co, ty się zmieniłeś? – Uniosłam brwi. Nie mówiłam cicho, nie obchodziło mnie to, że obok nas przechodzili ludzie.
- Gdybym się nie zmienił, to nie stałbym teraz tutaj – powiedział całkiem szczerze. – Gdybym się nie zmienił, nie byłbym w stanie poczuć nawet cząstki tego, co czuję.
Miałam ochotę zapytać go, co takiego czuje, ale nie musiałam.
- A czuję wstyd. I czuję, że mi na tobie zależy.
Podszedł, a ja cofnęłam się o krok, mimo że już powoli miękło mi serce. 
- To nie zmienia faktu, że jesteś dupkiem.
- Tak, wiem, że jestem, ale stoję tutaj, bo staram się nim nie być. Powiedziałem ci o wszystkim, nie dlatego żeby cię zranić, ale dlatego że czułem, że powinnaś wiedzieć. Nie mógłbym cię okłamywać.
- Och, dziękuję – prychnęłam. – Nie musiałbyś o niczym mówić, gdybyś tego nie zrobił.
- Tak, wiem, ale zrobiłem. Wcale się tego nie wypieram. – Włożył ręce do kieszeni i podszedł bliżej mnie. Tym razem pozwoliłam mu na to, nie cofnęłam się. Widziałam w jego oczach szczerość i skruchę. – Ciąży mi to na sercu tak samo, jak tobie.
- Mnie nic nie ciąży – skłamałam. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam twarz w stronę ulicy.
- Wiem, że to nie jest prawda. – Podszedł jeszcze bliżej. – Widzę to.


Wciąż na niego nie patrzyłam. Łzy zbierały mi się w oczach, wargi powoli zaczynały drżeć i już wiedziałam, że nie będę w stanie dłużej udawać. Ale chyba nawet nie musiałam. Kuba wyciągnął rękę, dłonią przejechał delikatnie po moim policzku. I co teraz? Rozpływałam się i nie potrafiłam tego zatrzymać. Nie protestowałam, więc objął mnie swoimi ramionami, zamknął w silnym uścisku, przykładając usta do mojego czoła. I tak trwaliśmy.

Maybe if I tell myself enough, maybe if I do, I'll get over you