niedziela, 12 lutego 2017

K09

Nigdy nie lubiłem biegać. Nienawidziłem tego. To było takie nużące, takie jednostajne. Zawsze, gdy biegałem, mijałem te same budynki, stawiałem stopy na tym samym asfalcie, opierałem się o to samo drzewo. I zawsze powtarzałem sobie w myślach, że tego nienawidzę. Wtedy jednak było inaczej, nie myślałem o tym, kogo i co mijam. Nie myślałem o swoich płucach, o pocie spływającym po karku, o zmęczeniu. Myślałem o swoim celu. Zdyszany wpadłem do metra, kilka minut później wybiegłem z niego z nową energią, przeskakując przez bramki, mijając ludzi jakby byli moimi przeszkodami, bo musiałem przecież zdążyć. Więc biegłem. Nie chciałem zastanawiać się nad tym, co usłyszałem i co mogę usłyszeć. Nie miało to najmniejszego sensu. Bo gdybym zaczął to wszystko roztrząsać, rozkładać na czynniki pierwsze, nie udałoby mi się dotrzeć na czas. Wiedziałem, że już i tak za bardzo się zagapiłem.

Zjawiłem się na peronie, kiedy pociąg do Pragi sygnalizował odjazd. Rozglądałem się dookoła, wypatrując konkretnej twarzy. Biegałem od jednej krawędzi do drugiej, od jednego końca peronu do przeciwnego, aż wreszcie ujrzałem ją siedzącą na drewnianej ławce. Nogi trzymała na plecaku podróżnym, w uszy wetknięte miała słuchawki. Patrzyła się przed siebie nieco nieobecnym wzrokiem. Zatrzymałem się w odległości kilkunastu metrów od niej, tak żeby mnie nie widziała. Musiałem uspokoić oddech, być może ułożyć sobie w głowie scenariusz tej rozmowy. Po kilku minutach zorientowałem się jednak, że to jest bez sensu, bo nie jestem w stanie niczego przewidzieć. I kiedy tylko miałem ruszyć się ze swojego bezpiecznego miejsca, stanąć przed nią, ona odwróciła się i mnie ujrzała.

Najbardziej bolało mnie to, że na jej twarz ewidentnie wkradło się poirytowanie. Ona nie chciała ze mną rozmawiać. Uciekła z mieszkania zanim zdążyłem poukładać sobie to wszystko w głowie, zanim zrozumiałem sens tego, co powiedziała.

- Nie możesz tak po prostu wyjechać – powiedziałem, kiedy tylko znalazłem się dostatecznie blisko niej. Już wstawała, już próbowała zarzucić na siebie plecak, jakby bała się tej rozmowy.
- Kuba, proszę. – Chciała mnie minąć, ale zagrodziłem jej drogę ramieniem.
- Nie zatrzymam cię? – Uniosła brwi. Być może czekała na propozycje. – Mamy jeszcze dobre kilka, nawet kilkanaście godzin do wieczora i twojego odlotu. Zostań.
- Kilka godzin. – Pokiwała głową. Zaśmiała się. – To prawie jak wieczność patrząc na to, że znowu nie zobaczymy się przez najbliższe pół roku, albo dłużej.
- Daj spokój. Poradzimy sobie. – Nigdy nie byłem tak cholernie niepewny swoich słów. To było okłamywanie samego siebie.
- Nie, nie wydaje mi się. Nie masz nawet zamiaru wrócić do domu, prawda? – Mocno wbiła zęby w dolną wargę, jakby powstrzymywała się od płaczu. – Może ci zależy, może nawet mnie kochasz, ale bardziej kochasz to wszystko. – Rozłożyła ręce. – Uwielbiasz tak żyć, nie przeszkadza ci to, że widzimy się raz na pół roku, a mnie pęka serce, bo nie ma cię obok na święta. Żyjesz chwilą. Nagle przyjdzie ci do głowy jakiś pomysł i od razu go realizujesz, a potem znowu zmieniasz zdanie. Tak było wtedy, kiedy zaproponowałeś mi przeprowadzkę, tak jest teraz.
- Kiedy proponowałem ci przeprowadzkę dokładnie to miałem na myśli. Chciałem tego – oburzyłem się. Pamiętałem, jak dokładnie analizowałem wszystkie za i przeciw naszego wspólnego życia. Wspólne mieszkanie. Razem na poważnie. Byłem przerażony, jak dziecko, które pierwszy raz ma iść do szkoły, ale wiedziałem, że tego chcę. Byłem na to gotowy.
- Nigdy nawet nie zaproponowałeś, żebym została tu z tobą – powiedziała cicho, jakby wyrzucała z siebie wstydliwy sekret. Byłem pewny, że myślała o tym od dawna, mimo że mnie nawet nie przyszło do głowy, że to mogłoby być naszym problemem. Wydawało mi się, że ją znam, ale nagle okazywało się, ze jest zupełnie inaczej.  – Tak, jakbyś był pewny, że ja i tak będę czekać, że będę wyczekiwać kolejnej wiadomości, kolejnego telefonu, wizyty. Twojego powrotu. Nigdy nie określiłeś, jak długo zamierzasz tu zostać, nigdy też nie zapytałeś, czy nie chciałabym być tu z tobą. Tak będzie zawsze? Za pięć lat też będziemy stać w tym samym miejscu? Czy wreszcie zdecydujesz się, gdzie i z kim właściwie chcesz żyć?
- Nie sądziłem, że mogłabyś chcieć zamieszkać tu ze mną. Znam cię, nie lubisz zmian – odrzekłem. Głos mi drżał. Nie czułem się specjalnie winny, ale już wiedziałem, że bardzo wiele przeoczyłem. Uświadomiłem sobie też, że niektórych rzeczy nie należy brać za pewnik, bo to, co dla mnie może być zupełną błahostką, dla niej może być totalnie ważną sprawą. Tak było w tym przypadku. Wystarczyło słowo, a z chęcią zamieszkałbym z nią i tutaj, a tymczasem staliśmy właśnie na krawędzi przepaści tylko dlatego, że tego słowa zabrakło. Zarówno z mojej, jak i z jej strony.
- Uwielbiam zmiany – obruszyła się.
- Nie, tylko tak mówisz. Lubisz sobie pozmieniać ustawienie mebli w pokoju albo kolor zasłon, ale nienawidzisz zmieniać swojego życia. Uwielbiasz stabilizację. Czujesz się wtedy bezpiecznie.
- To co? – Miałem rację, ale nie mogła mi jej przyznać. – I tak bym to zrobiła.
- W takim razie zamieszkaj ze mną tutaj. Jedź po rzeczy, rzuć pracę i wróć tutaj. Znajdziemy mieszkanie tylko dla nas i będzie w porządku.
Nieznacznie pokręciła głową.
- Nie – odparła. Cicho. Niemal szepnęła. Nie? – Bo są takie momenty, kiedy czuję, że wcale nie jesteś mój. Nie należę do twojego życia, jestem tylko dodatkiem. A jak mam podporządkować całe swoje życie komuś, kto nie do końca wie, czego chce?
- Całe życie? – Nagle zrozumiałem, że pomysł z pierścionkiem, nawet jeśli ten był plastikowy i okropny, mógł być dwuznacznie zrozumiany. To nie miała być próba oświadczyn, a raczej dowód mojego zaangażowania. Uświadomienie, że kocham, myślę i tęsknię. Nie, że chciałem się żenić, robić dzieci i poświęcać całe swoje życie. I właśnie to nakazało mi się zbuntować. – Nie chcę, żebyś wszystko mi podporządkowała. Nie wiem, co będzie za pół roku, za rok, za pięć lat.
- Okej.


Zupełnie jakbym cofnął się w czasie o kilka miesięcy. To samo słowo, wypowiedziane w ten sam sposób. Ból, rozczarowanie, zrezygnowanie. Nie miałem na to odpowiedzi. Wtedy siedziałem na łóżku. Chowając twarz w dłoniach, żałowałem tego, co zrobiłem. A tego chłodnego lutowego dnia, stałem na peronie trzecim i przyglądałem się, jak moja dziewczyna żegna mnie pustym wzrokiem i wsiada do pociągu, który odjeżdża w stronę Warszawy. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, jak wielki to był błąd.

I know it hurts but I can't love you anymore, I can't love you anymore, I can't do it anymore

poniedziałek, 6 lutego 2017

A08

13 paź, 16:03
Zdążyłeś już przejść przez wszystkie mosty w Budapeszcie? Mój szef właśnie zwrócił się do mnie „słoneczko”, więc nie wiem, czy nie powinieneś zrobić się zazdrosny. A tak w ogóle to idę dzisiaj pić z dziewczynami za swoją pierwszą nową wypłatę!

02 lis, 19:24
Cześć. U nas powoli robi się zimno. Dzisiaj cały dzień padało i znowu żałuję, że nie kupiłam sobie kaloszy, jak wtedy na Mazurach, pamiętasz? Nienawidzę jesieni. Nienawidzę. Rzygam już tym deszczem.

11 lis, 9:15
Dzień dobry, kooooooooooooooooooocham Cię. Dzisiaj się poznaliśmy.

26 lis, 13:13
Czeeeeeeeeeeeeść, wczoraj byłam na imprezie i umieram. Naprawdę umieram, totalnie przesadziłam. Poza tym pogoda jest do dupy, więc siedzenie pod kocem z zapasem herbaty jest najlepszym rozwiązaniem. Chyba obejrzę Titanica albo Bridget, co lepiej?

03 gru, 22:54
Tęsknię. Przyjeżdżaj już na te święta, bo smutno tu, głupku. Kupiłam sobie już nawet kalendarz adwentowy, żeby odliczać dni, ale wolę nie jeść tych czekoladek, bo jak mnie zobaczysz to powiesz, że Twoja dziewczyna przecież kiedyś nie była gruba.

01 sty, 18:13
Bez sensu taki Nowy Rok. Nienawidzę Cię za to.

21 sty, 21:03
Te bilety to prezent walentynkowy? Super, tylko, że tak się składa, że ja też pracuję i nie wiem, czy uda mi się załatwić urlop, bo to nie jest wycieczka na jeden dzień, tylko na cały tydzień. I tak, wiem, że Budapeszt jest cudowny, ciągle to powtarzasz.

To ja pierwsza zauważyłam go na lotnisku. Stał z rękami w kieszeniach, rozglądał się dookoła, ale jeszcze mnie nie widział. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy – mam ochotę go uderzyć. Ale zaraz potem on odwrócił głowę, rozpoznał mnie, a jego twarz rozpromienił szeroki uśmiech. I wtedy już nie myślałam o wszystkim, co zdarzyło i nie zdarzyło się w ciągu tych kilku miesięcy. O tysiącach wysłanych wiadomości, o milionach wylanych łez, setkach godzin bezsenności i dziesiątkach minut spędzonych na wsłuchiwaniu się w długi sygnał po wybraniu jego numeru. Liczyło się to jedno spotkanie. Przyśpieszyłam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w jego ramionach, czułam jak łzy napływają mi do oczu, ale były to łzy szczęścia. Rzuciłam mu się na szyję, twarz chowając w kołnierzu jego kurtki, a on przyciskał mnie do siebie najmocniej, jak potrafił. Kiedy byłam młodsza i pochłaniałam wszelkie komedie romantyczne i melodramaty, właśnie tak wyobrażałam sobie idealne powitanie.
- Dobrze, że jesteś – wyszeptał mi prosto do ucha.
- Nadal się nie golisz – powiedziałam, kiedy wreszcie udało mi się zmusić do tego, żeby się od niego oderwać. Pogładziłam go po policzku, mierzwiąc kilkudniowy zarost.
- Dobrze wiesz, że gdybym się ogolił, to nie sprzedaliby mi piwa w sklepie. – Zaśmiał się. – Przynajmniej wyglądam jak dojrzały człowiek.
- Tylko wyglądasz – stwierdziłam, przybliżając się do niego – bo nigdy się tak nie zachowywałeś.
- Wiecznie młody. – Przyłożył wargi do kącika moich ust. Prawą ręką odgarnął mi włosy z czoła. – Ładna fryzura.
- Nowy rok, nowa ja.

To było cholerne kłamstwo. Nowy rok, stara ja i nie zmieniała tego w jakimkolwiek stopniu nowa fryzura. Patrzyłam w jego oczy i nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu, nie potrafiłam mu powiedzieć, jak bardzo znienawidziłam go za to, że wyjechał, że mnie zostawił z jakąś pustą obietnicą powrotu, której w ogóle nie było, którą ja sobie tylko wymyśliłam, bo przecież on musiał kiedyś wrócić. Ale tak naprawdę wcale przecież nie musiał. Nic nie musiał i gdzieś z tyłu mojej głowy kiełkowała taka myśl. Tyle że ja nie chciałam tego roztrząsać, chciałam po prostu jak najlepiej przeżyć ten tydzień. Chciałam zapomnieć o wszystkim i delektować się wspólnymi dniami i nocami. I tak, to była sielanka. Siedem dni, siedem cudownych dni. Każdy inny, każdy na swój sposób piękny. Minusem była tylko praca Kuby, która kradła nam i tak niewystarczającą ilość czasu. Ale w ciągu ostatnich miesięcy ani razu nie byłam tak szczęśliwa, nawet wtedy gdy wypiłam sama całego szampana i zadzwoniłam do niego, a on po raz pierwszy łamiącym się głosem powiedział mi, że mnie kocha. Uwielbiałam trzymać jego rękę, przeplatać jego włosy między palcami, patrzeć na jego uśmiech i kryjący się pod zarostem dołeczek. Momentami jednak nachodziła mnie pewna smutna refleksja i czułam się, jakbym już to wszystko utraciła. Patrzyłam na jego poukładane życie, na to wszystko, co miał w tym dużym mieście, łącznie z przygłupim i wiecznie nietrzeźwym współlokatorem, i zupełnie nie widziałam w tym siebie.

- To mój ulubiony most – powiedział, kiedy przechodziliśmy przez Most Wolności przedostatniego wieczora. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, opierając się o barierkę.
- W czym jest taki szczególny? – zapytałam, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Znalazłem tutaj to – odparł, pokazując mi jaskrawozielony, plastikowy pierścionek. Wybuchłam śmiechem, kiedy wciskał mi go na palec. Zmieścił się tylko na najmniejszy. – Trzeba trochę powiększyć, ale załatwię to z jubilerem. Teraz jesteś moja, a ja jestem twój, okej? Kiedy będziesz na niego patrzeć, zawsze będziesz o tym pamiętać, nawet jak będzie zimno i będzie padać, i nie będzie ci się chciało wyjrzeć zza kołdry.
- Będę. – Uśmiechnęłam się, chociaż tak naprawdę przerażała mnie ta perspektywa. Pocałowałam go przelotnie. – Jest piękny.
- Wiedziałem, że trafię w twój gust.
- Zawsze wiesz najlepiej – odparłam, wtulając się w jego kurtkę. Chłonęłam jego obecność, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że za dwadzieścia cztery godziny przyjdzie nam się rozstać. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że przez ten czas jeszcze wiele może się zmienić.

Obudziłam się wczesnym rankiem. Nie mogłam spać. Perspektywa zbliżającego się powrotu do domu napawała mnie jakimś dziwnym rodzajem smutku. Jednocześnie cieszyłam się z tych ostatnich godzin, jakie nam pozostały, chciałam je jak najlepiej wykorzystać, a z drugiej strony, miałam ochotę schować się pod kołdrą i trochę sobie porozpaczać. Piłam już drugą herbatę, siedząc na parapecie, kiedy do kuchni wszedł współlokator Kuby. Był skacowany i od razu sięgnął do lodówki po piwo, a ja tylko pokręciłam głową, powstrzymując się przed komentarzem. Usiadł przy stole i zaczął mi się przyglądać.
- Dzisiaj wyjeżdżasz? – zapytał, ale prawdopodobnie w ogóle nie interesowała go moja odpowiedź, bo natychmiast dodał: - Co ty masz na palcu?
- Pierścionek. Dostałam od Kuby – odpowiedziałam, udając, że jestem z tego powodu niesamowicie dumna.
- Boże. Nienawidzę zakochanych ludzi – stwierdził, upijając łyk piwa z butelki. Patrząc na niego, zbierało mi się na wymioty. – Nie podejrzewałem Kuby o taki krok, tak w ogóle.
- Ja też. – Zaśmiałam się. Przypomniałam sobie jego wczorajsze słowa, tę pewność w jego oczach. Teraz jesteś moja.
- No cóż, może to przez wyrzuty sumienia. – Wzruszył ramionami, śmiejąc się.
- Wyrzuty sumienia? – Chciałam się zaśmiać, właściwie chyba nawet to zrobiłam, ale natychmiast zauważyłam, że na jego twarz wkradło się napięcie. Zmieszał się i zaczął bawić się etykietką, widniejącą na butelce z piwem. To mnie zaalarmowało.
- Tak mi się powiedziało. – Ewidentnie unikał mojego wzroku, chociaż starał się sprawiać wrażenie rozluźnionego. Po chwili nagle wstał, odwracając się w stronę drzwi. – Dobra, lecę, bo się spóźnię.
- Spóźnisz gdzie? Przecież wywalili cię z pracy, całe dnie tutaj siedzisz – powiedziałam. Zeskoczyłam z parapetu, na stół odłożyłam kubek z herbatą i podeszłam do niego. Serce zaczęło mi bić mocniej i nagle poczułam się tak, jakbym zaraz miała zemdleć. Niepewność mnie przerażała. To mógł być zwyczajny żart z jego strony, ale nie był, widziałam to w jego oczach. – O co ci chodziło?
- O nic, Aga, nie doszukuj się żad…
- Powiedz mi – przerwałam mu, nie dbając już o to, że może to wyglądać nieco głupio. Bałam się, że zaraz się rozpłaczę. On wcale nie zachowywał się lepiej. Wyglądał tak, jakby właśnie popełnił błąd swojego życia. Wydawał się zrezygnowany.
- Nie ma o czym mówić.
- Przespał się z kimś?- zapytałam, nim zdążyłam się powstrzymać. Te słowa same wyszły z moich ust. Były tym, czego obawiałam się najbardziej. Pokazały, że nigdy nie zapomniałam, że zawsze gdzieś we mnie siedziało to, co było kiedyś. Zrzuciłam maskę szczęśliwie zakochanej dziewczyny. Na wierzch wyszły moje obawy i lęki.
- Nie, Aga… - On też był przerażony. Być może nawet bardziej niż ja.
- Nie umiesz kłamać – odrzekłam zupełnie spokojnym głosem.
- Nie kłamię, nie wiem. – Westchnął, przecierając dłońmi twarz. Potem spojrzał i zupełnie zrezygnowany powiedział: - Raz była tu jakaś laska, ale nie wiem, Boże, nie wiem… Kurwa, przecież on mnie zabije.
- Za co miałbym cię zabić? Jesteś moim najlepszym przyjacielem, dziubasku. – Pojawił się Kuba. Wszedł do kuchni, głaszcząc po głowie swojego współlokatora. Potem podszedł do mnie, pocałował mnie i sięgnął po mój kubek z herbatą, zupełnie nieświadomy dramatu rozgrywającego się w mojej głowie.
- Sory, stary. Pogadajcie sobie.

Zostaliśmy sami. Ja i on.
- O co mu chodziło? – Kuba zmarszczył brwi, wciąż się uśmiechając. Wyciągnął ręce, chciał żebym podeszła, żebym wtuliła się w jego ramiona, ale ja tego nie zrobiłam. Stałam, wciąż za bardzo zszokowana, żeby się poruszyć. Spojrzałam na niego tylko i wycedziłam:
- Jesteś takim dupkiem.
- Dupkiem, który cię kocha, to chyba dość istotny szczegół – odparł wesoło. – Co tym razem zrobiłem?
W ogóle się nie spodziewał, myślał, że to tylko żarty. Dopiero po chwili zorientował się, że coś nie gra. Bo ja się nie uśmiechałam, chyba nigdy w życiu nie było mi tak daleko do uśmiechu. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czy ten człowiek, który stał przede mną to ten sam, którego znałam wcześniej, przed jego wyjazdem, przed jego nowym życiem. I czy ja jestem taka sama.
- Zrobiłeś to znowu? – zapytałam, oczekując od niego szczerej odpowiedzi. Nie precyzowałam, o co mi chodzi. Jego mina wskazywała na to, że on wiedział. Na jego twarz wkradł się strach, ale coś jeszcze. Zmieszanie? Zaskoczenie? Miałam wrażenie, że trwa to wieczność, a tak naprawdę to były tylko sekundy. On nie odpowiadał, ja wpatrywałam się w niego intensywnie. I nagle poczułam, że wszelkie siły mnie opuszczają, że nie mogę już walczyć ze sobą, z nim, z nami. O nas. – Całowałam się z kimś.
Tak. Zrobiłam to. To był kolega z poprzedniej pracy, spotkaliśmy się kiedyś przypadkiem na mieście, a potem umówiliśmy na piwo. Nie sami, byliśmy z kilkoma innymi ludźmi, ale potem sami zostaliśmy,  a on zawsze miał do mnie słabość i mimo że wiedziałam do czego zmierza, nie zrobiłam nic, aby temu zapobiec.
Kuba wyglądał, jakby dostał w twarz. Jego klatka piersiowa poruszała się zbyt szybko, jedna ręka poszybowała w górę, przeczesując włosy, druga do kieszeni dżinsów, gdzie trzymał paczkę papierosów. Nie chciał na mnie patrzeć.
- Tak – powiedział w końcu zachrypniętym głosem. -  Ja też.
Cios w brzuch. Już prawie byłam na łopatkach.
- Kim ona jest?
- Nie wiem. Poznałem ją na imprezie – zaczął, chociaż ewidentnie wolałby o tym nie mówić. – Pocałowała mnie w klubie, a potem źle się poczuła. I ja… przyprowadziłem ją tutaj.
- Przespałeś się z nią?
- Do niczego nie doszło. Spała tylko w moim łóżku.
Pokiwałam głową. Wierzyłam mu, ale to nie pomagało. Oboje się raniliśmy i to było najgorsze. Ciemniało mi przed oczami.
- A on? – zapytał po chwili, jakby nie do końca przekonany, czy w ogóle chce usłyszeć odpowiedź. Ale czekał, obracając sobie między palcami papierosa.
- Znasz go. Mówiłam ci o nim. To ten kumpel z pracy, który do mnie pisał. – Przypomniałam sobie tą sytuację. Tą konkretną. Siedzimy obok siebie, między nami dwa kufle z piwem. Przybliża się, widzę to i chyba wcale nie mam na to ochoty, ale tak bardzo potrzebuję czyjejś bliskości, boję się, że zaraz się rozpadnę. Najpierw kładzie dłoń na moim policzku, a potem mnie całuje. I jeśli myślałam, że zastąpi mi tym Kubę, to grubo się myliłam. Natychmiast się odsunęłam. – To było takie głupie.
Rozpłakałam się, ale on nie podszedł chociaż tak bardzo tego potrzebowałam. Stał cały czas w tym samym miejscu i wodził nieobecnym wzrokiem po pomieszczeniu. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego. Nawet wtedy, kiedy błagał mnie o przebaczenie na początku naszego związku.
- To jest bez sensu – powiedziałam w końcu.
- Co?
- To. – Wskazałam rękami na nas.
- Nie ufasz mi? – Zmarszczył brwi. Widziałam, jak bardzo się stara, mimo że to wszystko sprawiało mu cholerny ból. – Ja ci ufam. To był tylko epizod, nic nie znaczył.
- Znaczył – wycedziłam przez łzy. – Nie widzisz tego? Jesteśmy razem beznadziejni.
- A to nowość – odrzekł z ironią.

Pokręciłam głową. Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. W tej ciasnej kuchni, gdzieś w obskurnej kamienicy w centralnej dzielnicy Budapesztu podjęłam najtrudniejszą decyzję w moim życiu. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie potrzebowałam go mocniej, ale właśnie to przerażało mnie najbardziej. I to sprawiło, że zdecydowałam się podjąć właśnie taki krok. Moja usta drżały, podobnie jak całe ciało, kiedy mówiłam mu, że to koniec. Spakowałam się najszybciej, jak tylko potrafiłam i wybiegłam z mieszkania. Nie wiedziałam nic. Nie byłam nawet pewna tego, czy postępuję właściwie. Bo pomimo jego błędów, pomimo moich błędów, on był wciąż człowiekiem, którego kochałam najmocniej. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że minione pół roku było ostrzeżeniem, że lepiej już być nie mogło. Nie w ten sposób.


Why do you have to be so hard to love?

***

Pokomplikowałam im trochę to życie.