środa, 26 kwietnia 2017

B&O: 3

Trzydzieste urodziny Gośki przypadały na połowę października. Przez te kilka lat mojego związku z Karolem upiłam się dwa razy, w tym tylko raz przy nim. Był wtedy strasznie wkurzony, ale chyba przestał być, kiedy zaciągnęłam go do łóżka. Karol nie był typem imprezowicza, ale ja właściwie też nie, dlatego w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ja po prostu raz na jakiś czas lubiłam się zresetować, wybawić tak, żeby mieć dość na najbliższy rok. I właśnie miałam okazję – Karol wciąż był w Stanach, a Gośka urządzała imprezę w swojej kawalerce w centrum miasta. Było tam ciasno, duszno, ale poczułam się jak za dawnych, studenckich czasów, kiedy nie musiałam się martwić tym, że mąż czeka na mnie w domu i nie wypada mi wypić jednego drinka za dużo. Nie przejmowałam się niczym. Pochłaniałam to, co podstawiali mi pod nos znajomi, szczęśliwa, że nikt nie obejmuje mnie cały czas ramieniem, nie szepcze mi do ucha, że moglibyśmy iść do domu, nie oczekuje, że będę się zachowywać. Śmiałam się z siebie i koleżanek, które rozmawiały tylko o obiadkach, pieluchach, laktatorach i monotonnym życiu seksualnym. Na tę jedną noc, o której Karol miał się nigdy nie dowiedzieć, chciałam być znowu dwudziestoczteroletnią dziewczyną, która ma przed sobą całe życie, której plany wciąż są możliwe do zrealizowania. Żądną przygód, szaloną i zabawną, roześmianą. Nie byłam nią od bardzo długiego czasu.
Duża część naszej ekipy zmyła się do domu w okolicach dwudziestej drugiej – były to młode pary śpieszące się do swoich małych dzieci. Zazwyczaj i ja należałam do tej grupy, ulatniając się z Karolem pod pretekstem zmęczenia. Nie tym razem. Z drinkiem w ręku żegnałam swoich znajomych, aż w końcu zostaliśmy we czwórkę – ja, Gośka i dwóch naszych licealnych kumpli, którzy zaproponowali wyjście na miasto. Jako pierwsza wyraziłam gotowość do wyjścia, chcąc zaspokoić swój głód wrażeń. Naprawdę potrzebowałam odskoczni od rzeczywistości, nawet jeśli miało to znaczyć, że potem będę siedziała z głową w kiblu z powodu nadmiernej ilości wypitego alkoholu. Poszliśmy więc na Mariacką, gdzie roiło się od młodzieży – z klubów i barów wylewali się ludzie, do każdego wchodziliśmy więc na jednego drinka albo szota, a następnie się zmywaliśmy. Byłam naprawdę okropnie pijana. Ale szczęśliwa. I wtedy, gdzieś między Ministerstwem a Pijalnią, między truskawkowym kamikaze a alkoholowym monte, złapałeś mnie ty.
- Olka! – krzyczałeś. Nie mogłam uwierzyć, że rozpoznałeś mnie w ciemności. Chociaż ja rozpoznawałam cię w każdym mijanym mężczyźnie tej nocy. W każdym chciałam widzieć ciebie. Nie mojego męża, który spokojnie egzystował na drugim końcu świata, a ciebie. Taka byłam głupia.
- O Boże, to znowu ty! – odpowiedziałam, też krzykiem. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo byłam szczęśliwa, że cię widzę. Tej nocy uszczęśliwiało mnie wszystko, ale twój widok to było to – chyba na to podświadomie liczyłam, kiedy wychodziliśmy z mieszkania Gośki.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałeś. Miałeś za sobą dwój kumpli. Jednego kojarzyłam z twoich opowieści, drugi był mi całkowicie obcy.
- Gośka ma dzisiaj urodziny! – odparłam. Mówiłam tym piskliwym, radosnym głosikiem, którego używały podekscytowane nastolatki. Wskazałam na Gośkę, która już obściskiwała się z jednym z naszych kolegów, Pawłem. Między nimi wszystkie imprezy kończyły się w ten sposób, dlatego zawsze namawiałam ją, żeby wreszcie zaczęli się traktować poważnie. Nigdy nie skutkowało. – Pamiętasz ją?
- Nie za bardzo – przyznałeś. – Ale złóż jej życzenia ode mnie.
Czy ona cię pamiętała? Na pewno. Kiedyś ciągle o tobie mówiłam, byłam cholernie męcząca. Gdyby tylko usłyszała, że odnowiliśmy kontakty, dostałaby palpitacji. Albo zaczęłaby się śmiać, że jednak nie jestem taka idealna, na jaką wyglądam. Ale ja przecież nie robiłam nic złego. W naszej znajomości nie było nic nieprawidłowego, prawda? Nie wtedy. Rozmowa to nie zdrada, nikt mi tego nie wmówi.
- Jak nie zapomnę – powiedziałam. – Jestem trochę pijana, ale co tam… Karola nie ma, to mogę. Nie mów mu tego. Chociaż pewnie już nigdy się nie spotkacie. Nieważne. A ty co robisz?
Słowa wypływały z moich ust z zadziwiającą prędkością. Gdybym była trzeźwa, obiecałabym ci, że złożę Gośce życzenia i grzecznie bym się pożegnała. Zamiast tego zaczęłam mówić wszystko, co przyszło mi do głowy. Ty się uśmiechałeś. Boże, jak ja tęskniłam za tym twoim uśmiechem. Czasem cholernie cię nienawidzę za to, że nigdy tak naprawdę nie starałeś się o to, żeby ta znajomość przetrwała. Może ja wtedy chciałam poczuć się jak księżniczka? Chciałam, żebyś walczył o mnie. Chciałam, żebyś mnie zdobył.
- Jestem z kumplami, bez okazji – odrzekłeś. Twoi znajomi zniknęli, nie było ich już za tobą. Do mnie właśnie podchodziła Gośka. Szła niepewnym krokiem i patrzyła na ciebie podejrzliwie.
- Olka, kurwa, nie mów, że… - mówiła, robiąc wielkie oczy. Pokręciłam głową, nie chcąc dopuścić, żeby kontynuowała. Chyba zrozumiała, bo kiwnęła głową i powiedziała: - Będziemy w Pijalni, jak coś.
Przestępowałam z nogi na nogę, bo robiło mi się zimno, a ja nie chciałam się z tobą rozstawać, nie. Ty chyba ze mną też, bo zaproponowałeś, żebyśmy poszli razem do Pijalni. Wypijemy razem jednego drinka i potem wrócę do kumpli – tak powiedziałeś. Poszliśmy więc, wypiliśmy dwa drinki, a potem zrobiło mi się trochę słabo, bo w lokalu panował tłok i duchota. Trzymając mi rękę na ramieniu, wyprowadziłeś mnie na zewnątrz i tak staliśmy.
- Przestałeś palić? – zapytałam, bo przypomniało mi się, jak za każdym razem po wyjściu z baru sięgałeś do kieszeni spodni i zapalałeś papierosa. Nawet to mi w tobie wtedy nie przeszkadzało, mimo że nienawidziłam fajek.
- Tak, już dawno – odpowiedziałeś.
Marszczyłeś brwi, jakbyś usilnie się nad czymś zastanawiał. Dochodziła północ, a Mariacka żyła pełnią życia. Zewsząd dochodziły odgłosy zabawy, tu ktoś krzyczał, tam śpiewał, z jednej strony dwie osoby próbowały nieść pijanego kolegę, a z drugiej tanecznym krokiem szła zakochana para. Czułam się już lepiej i zaproponowałam, żebyśmy z powrotem weszli do środka, bo robiło się zimno, ale ty nie zareagowałeś. Wpatrywałeś się intensywnie w jakiś punkt, w kałużę na chodniku, albo cień latarni, nie wiem. Miałeś pusty, zamyślony wzrok.
- Pamiętasz, jak próbowałem cię pocałować w tamtej bramie? – wydusiłeś z siebie wreszcie, wskazując na przeciwległy budynek. Serce podeszło mi do gardła. Och, tak, pamiętałam. – Dlaczego mnie wtedy odepchnęłaś?
Zaśmiałam się. Nie chciałam tego zrobić, ale nie mogłam się powstrzymać. Pamiętałam doskonale tę sytuację. Wyszłam z tobą na papierosa, opierałam się o ścianę i przebierałam nogami, bo było okropnie zimno. Ty dopalałeś fajkę i drażniłeś się ze mną, a w końcu podszedłeś bliżej niż zwykle i nachyliłeś się nade mną, przybierając ten swój wyraz twarzy faceta, który doskonale wiedział, czego chce. Ja też tego chciałam. Boże, jak bardzo tego chciałam. Nachylałeś się, z każdą sekundą byłeś coraz bliżej i kiedy wreszcie poczułam, jak muskasz moje wargi… wtedy się odsunęłam. Położyłam rękę na twojej klatce piersiowej i powoli odeszłam, walcząc z samą sobą, żeby nie rzucić ci się na szyję. A potem przez całą noc płakałam.
- Dlaczego? Bo nie chciałam być kolejną dziewczyną, o której mógłbyś opowiadać. Wiedziałam, że dla ciebie to tylko zabawa, ale dla mnie nie było w tym nic zabawnego. Gdybym pozwoliła ci się pocałować, pozwoliłabym też zaciągnąć się do łóżka, bo wtedy zrobiłabym dla ciebie wszystko. A znając ciebie, potem nawet byś się nie odezwał. A gdybyś jednak się odezwał, nigdy byś o tym nie wspomniał. – Przygryzłam wargi. Mój pijacki nastrój gdzieś się ulotnił. Spojrzałam na tę bramę, w której wtedy staliśmy i łzy zaczęły zbierać mi się w oczach. – Właśnie dlatego.
Kręciłeś głową, jakbyś nie mógł uwierzyć.
- Nigdy bym nie… - zacząłeś.
- Daj spokój – przerwałam ci. Machnęłam ręką, chcąc pokazać, jak bardzo mnie to już nie dotyczy. Problem jednak tkwił w tym, że zaczynało mnie to dotyczyć na nowo, czy tego chciałam, czy nie. – Nie wiem, po co w ogóle zaczynasz. To stare czasy, nie ma to już znaczenia. – Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak mówisz pod nosem „Dla mnie ma”. – Spadam do domu, zrobiło się późno.
Zerwałam się z miejsca.
- No tak, Karol pewnie sprawdza cię nocnymi telefonami, co?
- Co, kurwa? – Zatrzymałam się, stając dokładnie naprzeciwko ciebie. Jakiś chłopak, który właśnie przechodził obok, popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. – Masz z nim jakiś problem?
- Ten koleś jest jakiś nienormalny! – wykrzyknąłeś. – Nie widzisz, że on cię tłamsi? Kurwa, kiedyś byłaś naprawdę petardą. Może nie miałaś najlepszej pracy, ale nie mogłaś usiedzieć w miejscu i lubiłaś to. A teraz? Mam wrażenie, że patrzę na kogoś innego w twojej skórze, że…
- Przestań – powiedziałam. Byłam pewna, że tym razem nie uda mi się powstrzymać łez. – Nie masz prawa.
- W sumie racja. – Rozłożyłeś ręce. – Już dawno o tym zadecydowałaś.
Odwróciłam się na pięcie i weszłam z powrotem do lokalu. Powiedziałam Gośce, że zmywam się do domu, a ona tylko pokiwała głową. Nie byłam do końca pewna, czy dotarło do niej cokolwiek, ale wtedy się tym nie przejmowałam. Chwyciłam torebkę, mocniej otuliłam się szalikiem i wyszłam. W dłoni trzymałam już telefon, żeby móc zadzwonić po taksówkę. Ty nadal stałeś w miejscu, w którym cię zostawiłam.
- No dobra, jedno na pewno się nie zmieniło, ciągle lubisz podejmować pochopne decyzje – powiedziałeś żartobliwym tonem, próbując mnie zatrzymać. Złapałeś mnie za ramiona, a ja nawet nie miałam siły się wyrwać. A może wcale nie chciałam. Byłam wściekła, na ciebie i na siebie. Kręciło mi się w głowie i nie byłam pewna, czy to ze złości, czy z powodu wypitego alkoholu.
- To nie była pochopna decyzja. – Że też przyszło nam o tym mówić. W tym miejscu, w tym czasie. Oczywiście, że uważałam, że moja decyzja była pochopna, ale nie mogłam tego przed tobą przyznać. Chciałam, żebyś widział, jak świetnie sobie poradziłam bez ciebie. Jak nie pozostało we mnie nic z tego uczucia, którym cię darzyłam. Nieważne, że to wszystko były kłamstwa. Nieważne. – Tak było lepiej.
- Dla ciebie.
- Tak, dla mnie. A dla ciebie bez różnicy. – Nie mogłam patrzeć ci w oczy, więc patrzyłam wszędzie, gdzie nie było twojej twarzy.
Kątem oka zauważyłam jednak, że uniosłeś brwi. Potem je zmarszczyłeś i westchnąłeś, jakbyś dał za wygraną. Jakaś część mnie miała nadzieję na to, że zaprzeczysz. To by dowodziło tylko o mojej winie – że ja to zniszczyłam, ja się poddałam – ale mogłabym z tym żyć, wiedząc jednocześnie, że to nie był tylko mój wymysł, że faktycznie między nami coś się rodziło.
- Chodź, zaprowadzę cię na postój taksówek – powiedziałeś tylko.
Nie wiedzieć czemu, posłuchałam. Szliśmy w ciszy, ramię w ramię i nie opuszczało mnie przeczucie, że to nasze małe pożegnanie. Że tak samo jak szybko i niespodziewanie nasza znajomość się odrodziła, tak umrze i zostanie zapomniana. Troszkę za szybko dotarliśmy do postoju, troszkę za szybko przyszło się nam rozstawać. Co miałam ci powiedzieć? Że żałuję? Żałuję i tego, że sześć lat temu się poddałam, i tego, że teraz na nowo rozbudziłam w sobie nadzieję. Bo żadnej nadziei nie powinno być. Ja nie byłam tą samą dziewczyną, a ty nie byłeś już tym chłopakiem. Byliśmy dwójką obcych sobie ludzi, których łączyła tylko transakcja kupno-sprzedaż dużego domu z ogrodem na przedmieściach Katowic. To wszystko.
- No to… cześć – powiedziałam.
- Tak. Cześć.
Wsiadłam do samochodu, zamknąłeś za mną drzwi. Przywitał mnie miły, lekko znudzony pan po czterdziestce. Na szczęście nie był zbyt rozmowny. Ja już też nie.


czwartek, 20 kwietnia 2017

B&O: 2



Kupiliśmy ten dom. A właściwie to on go kupił. To był mój prezent urodzinowy, który faktycznie mnie uszczęśliwił, ale byłam pewna, że on też był zadowolony. Ciągle mówił o przeprowadzce, niemal codziennie obchodziliśmy sklepy meblowe w poszukiwaniu tych idealnych do naszych aranżacji. Zapomniałam o tobie. Znów. Pojawiłeś się na chwilę, namąciłeś mi w głowie na parę dni, ale na szczęście dość szybko zniknąłeś. Nie mogłam o tobie myśleć, nie chciałam, dlatego nawet nie odczytałam wiadomości od ciebie, którą zastałam na facebooku zaraz po powrocie do mieszkania – „Wszystkiego najlepszego, Olka”. Trzydzieste urodziny.
Dla ciebie to nie było takie ciężkie? Nie bałeś się powrotu? Wiem, że nasza relacja była dość luźna, właściwie bardzo przyjemna, ale nie czułeś czasami tej pustki? Przygnębienia, bo to co było nie sprostało twoim oczekiwaniom? Ja ciągle to odczuwałam. Mając cię obok, cały czas myślałam o tym, co będzie, kiedy cię stracę. W końcu straciłam i to było straszne, ale także wyzwalające, ponieważ pozbywając się ciebie, pozbyłam się strachu. Nie bałeś się, że nasze ponowne spotkanie może rozpętać burzę? Właśnie dlatego nie lubię zostawiać spraw niedopowiedzianych. Niezakończonych. Bo gdybym ci powiedziała o moich uczuciach sześć lat wcześniej, pewnie teraz nie byłoby we mnie już nadziei. I tęsknoty. Byłoby tylko coś w rodzaju żalu, że nie skończyło się tak, jak chciałam, ale miałabym świadomość, że w ogóle się skończyło. A teraz nasza sytuacja była otwarta. I mogło wydarzyć się wszystko. Sama nie wiedziałam, do czego byłam zdolna. Nic nie wiedziałam.
Ale nie zaprzątałam sobie tym głowy, przynajmniej nie przez następne dwa miesiące. Urządzaliśmy dom, byliśmy na fantastycznych wakacjach, nie miałam więc nawet czasu pomyśleć o tobie. Chociaż czasem, na przykład kiedy widziałam jakiegoś wyjątkowo pięknego psa, przypominałam sobie o tobie – bo ty uwielbiałeś psy. Były rzeczy, które kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z tobą, i to nigdy miało się nie zmienić. Karol nie lubił zwierząt, nie mogłam więc zachwycać się razem z nim słodkimi pieskami. Wyobrażałam więc sobie twoje reakcje, twoje dłonie głaszczące grubą sierść, twoje uśmiechnięte usta. I na moment ogarniał mnie sentyment.
A potem znowu się pojawiłeś. Było deszczowe, wrześniowe popołudnie, kiedy ze znudzeniem przemierzałam katowickie ulice, niosąc ze sobą kilka toreb z zakupami. Nie zauważyłabym cię, gdybyś mnie nie zatrzymał. Minęliśmy się, złapałeś mnie za ramię, z którego zsunęła się torebka.
- To znowu ty – powiedziałeś, uśmiechając się szeroko. Ja nie byłam taka wylewna. Pozwoliłam sobie na nieśmiały uśmiech, bo wewnątrz znowu pojawiło się to uczucie, które mnie obezwładniało.
- I ty – odparłam. Patrzyłam na ciebie badawczym wzrokiem, próbując porównać mężczyznę stojącego przede mną, z chłopakiem, którego znałam kiedyś. – Jakoś nie mogę cię rozpoznać w tych okularach. – Wskazałam ręką na grube oprawki znajdujące się na twoim nosie.
- A ty w ogóle się nie zmieniłaś – stwierdziłeś. Malutkie krople deszczu spadały na ciebie, osiadały na twoich włosach i mieniły się jak małe kryształki. – Dalej pytają cię o dowód, jak próbujesz kupić alkohol?
- Nie, nie widzisz tych zmarszczek? – odrzekłam. Spojrzałam w górę. Zaczynało coraz mocniej padać.
- Robisz coś konkretnego? – zapytałeś, jakbyś czytał mi w myślach. – Właśnie wracam ze spotkania i właściwie teraz mam już wolne, więc może skoczylibyśmy gdzieś na kawę? Bo chyba nie będziemy tu stali w tym deszczu?
Wahałam się, pewnie to zauważyłeś. Bo po co to zaczynać? Po co wchodzić drugi raz do tego samego bagna? Ale potem pomyślałam sobie, że jestem przecież dorosłym, dojrzałym człowiekiem. Ludzie czasem chodzą ze sobą na kawę i to nic nie oznacza. Po prostu rozmawiają, spędzają dość miło czas. I ja chyba też miałam taki plan. Mimo wszystko, umierałam z ciekawości, jak sobie to życie poukładałeś. Chociaż wydaje mi się, że gdybym usłyszała, że masz piękną żonę i dwójkę cudownych dzieci, nie do końca byłabym usatysfakcjonowana.
- Okej – odparłam. – Ale jestem strasznie głodna, więc chodźmy do Maka.
Poszliśmy. McDonald na Stawowej był oddalony zaledwie o parę kroków. Usiedliśmy na piętrze, otoczeni przez chmarę licealistów kończących lekcje w pobliskiej szkole. Czułam się, jakbym była w innej skórze. Poszedłeś złożyć zamówienie, a kiedy wróciłeś z tacą pełną jedzenia i dwoma kubkami kawy, nie mogłam przestać się uśmiechać. Było coś w tym naszym spotkaniu… coś niewinnego, jak pierwsza randka nastolatków.
- Kiedyś, jeśli już proponowałeś spotkanie, to zawsze piwo. Teraz kawa. Dojrzałeś, czy mi się wydaje? – zapytałam, śmiejąc się. Ty też byłeś zadowolony. Widziałam to w twoich oczach. Wgryzałeś się w cheeseburgera i patrzyłeś na mnie, a ja uświadamiałam sobie, jak bardzo chciałabym się cofnąć o te sześć lat i jeszcze pożyć tym moim nieodpowiedzialnym, trochę zwariowanym życiem. Z tobą.
- Nie – pokręciłeś głową. – Po prostu jestem samochodem. W innym wypadku zaproponowałbym piwo, to akurat się nie zmieniło. Piwo jest nadal drugą największą miłością mojego życia.
Chciałam zapytać, co jest pierwszą. Kto jest pierwszą. Ale nie zapytałam. Powiedziałbyś, że jedzenie. Albo po prostu sernik. Taki już byłeś. Nigdy nie dawałeś łatwych odpowiedzi, może właśnie dlatego tak bałam się okazać ci wtedy jakiekolwiek uczucia. Bałam się, że nie otrzymam na nie jasnej odpowiedzi, a tylko takiej potrzebowałam.
- Jak się mieszka w nowym domu? – zapytałeś, upijając łyk gorzkiej kawy. Ofiarnie podarowałeś mi wszystkie swoje saszetki z cukrem. Jak zawsze, jak kiedyś.
- Super! – powiedziałam. – Jest już prawie w całości urządzony, a z niektórymi rzeczami czekam na Karola. Poleciał teraz na pół roku do Stanów, więc radzę sobie sama z wyborem wszystkiego. Ale to mój żywioł, więc nawet mi to nie przeszkadza. Przynajmniej nie każe mi pomalować ściany w sypialni na pomarańczowy kolor.
- Do Stanów? Łał. I zgodziłaś się na tak długi wyjazd?
Wzruszyłam ramionami.
- To była wielka szansa, wiesz jak jest… - Tylko taką miałam odpowiedź. Oczywiście, że się zgodziłam, bo jakie miałam prawo dyktować mu jakiekolwiek warunki, kiedy właściwie utrzymywał nas oboje?
- Czym on właściwie się zajmuje?  - Zmarszczyłeś brwi. Wyglądałeś, jakbyś naprawdę był tym zainteresowany. Jakby naprawdę ciekawiło cię moje nudne życie.
- Nie umiem o tym mówić, to same skomplikowane rzeczy. – Skrzywiłam się, a ty się zaśmiałeś. – Chodzi o urządzenia medyczne. Karol je testuje i udoskonala, w taki sposób, żeby były jak najbardziej przydatne do badań.
- Brzmi bardzo mądrze. A ty?
- Co ja? – Uniosłam brwi. Wiedziałam o co pytałeś, ale chciałam jak najbardziej odłożyć w czasie konieczność odpowiedzi na to pytanie.
- Co robisz? Pracujesz dalej w tej firmie, co wcześniej? – To nie było z twojej strony nachalne, nie. Po prostu byłeś ciekawy. Ale nie czułam się z tym komfortowo. Może dlatego, że nie czułam się specjalnie komfortowo z moim życiem, nie wiem. Wiedziałam po prostu, że nie będziesz tego pochwalał.
- Nie, już nie. Ale pracowałam tam przez siedem lat.
- A teraz?
- Teraz urządzam dom. Karol stwierdził, że lepiej, żebym nie pracowała. Że nie muszę. A szczególnie nie tam. No więc się zwolniłam – powiedziałam to na jednym wydechu, a potem bałam się spojrzeć w twoje oczy, bo wiedziałam, że zobaczyłabym w nich zawód. Taki sam, jaki widziałam w swoich oczach codziennie rano.
- A tobie to pasuje? Lubiłaś przecież swoją pracę, pamiętam, że…
- Tak, lubiłam, ale dużo rzeczy się zmieniło, nie sądzisz? – przerwałam ci, może trochę zbyt ostro. – A ty? Kiedyś zajmowałeś się nieruchomościami komercyjnymi, w życiu bym się nie spodziewała, że spotkam cię podczas zakupu domu.
- To był taki jednorazowy strzał. Kumpel powiedział mi, że ma znajomego, któremu zależy na kimś zaufanym, kto nie wciska kitu. Oto jestem. – Uśmiechnąłeś się blado.
- Masz kogoś? – Nie mogłam się powstrzymać.
- Tak, narzeczoną. Ślub w czerwcu – odparłeś z dumą. Wyobrażałam sobie długonogą blondynkę. Piękną. Delikatną. W śnieżnobiałej sukni. I ciebie. W ciemnogranatowym garniturze, białej koszuli, z muszką pod szyją. Szczęśliwego.
- Boże. Nigdy nie wyobrażałam sobie ciebie z nikim… - Chciałam powiedzieć „z nikim innym”. Z nikim innym, niż ja. – To znaczy, zawsze uwielbiałeś być wolnym strzelcem, a teraz ślub, zaangażowanie, to wszystko…
Pokiwałeś głową ze śmiechem.
- Wiem – rzuciłeś. – Dla mnie też jest to zaskoczeniem.
Pomyślałam o tym, jak zareagowałaby dawna ja na te słowa. Dawna ja rozpaczałaby przez najbliższe pół roku, że to nie ona jest tą, którą wybrałeś. Obecna ja nie czuła nic. Ja też nie wybrałam ciebie.
- Nie obejrzymy się, a zostaniesz ojcem.
- To chyba nie nastąpi tak szybko, tak myślę. A jak duże są wasze dzieci? Grają już w piłkę?
- Nie mamy dzieci – odrzekłam.
- Myślałem, że… twój mąż mówił coś o pokojach dla dzieci, jak oglądaliście dom – plątałeś się.
- No tak, bo planujemy. Jak najszybciej. – Uśmiechnęłam się blado.
Rozmawialiśmy o wszystkim, zgrabnie omijając drażliwe tematy, które poruszyliśmy na samym początku. Nie naciskałeś. Szczególnie w sprawie pracy. Troszkę mnie jednak zdążyłeś poznać, wiedziałeś więc, że nie do końca satysfakcjonuje mnie obecna sytuacja, ale nie starałeś się wejść z brudnymi butami w moje życie i nagle wszystko zmieniać. Bo to było moje życie. Dlatego rozbawiałeś mnie do łez swoimi żartami i opowieściami o naszych dawnych znajomych. Jak zawsze. Tematem tabu byliśmy my. Nasza znajomość, nasza relacja. Ani razu nie zeszliśmy z wytyczonych torów i całkowicie mi to odpowiadało. Przesiedzieliśmy w McDonaldzie trzy godziny. Kiedy wyszliśmy, na zewnątrz było już ciemno. Odwiozłeś mnie do domu, nie pytając o adres. Przytuliłeś na pożegnanie. A ja myślałam, że zaraz znowu zapomnę, bo ciebie nie będzie.
Ale byłeś. Co jakiś czas odzywałeś się na facebooku, wysyłając mi jakiś zabawny filmik, albo coś, co było związane tylko z nami. Pisałeś, gdy oglądałeś mecz, bo kiedyś robiliśmy to razem. Pisałeś, gdy ci się nudziło. Nie spotykaliśmy się, ale cały czas utrzymywaliśmy kontakt. Miałam wrażenie, że chcesz się kurczowo trzymać tej znajomości, ponieważ daje ci ona odskocznię od codzienności, od dorosłego życia. Chciałbyś wrócić, prawda? Ja też. Czasem chciałabym wrócić do tych zwariowanych czasów. Może nie beztroskich, bo jednak mieliśmy swoje obowiązki, ale na pewno łatwiejszych. Wtedy jeszcze można nam było marzyć. Teraz to, co wymarzyliśmy było spalone.
Chciałabym móc powiedzieć, że twój powrót mną nie wstrząsnął, że oprócz tego iż zyskałam nowego-starego przyjaciela, niewiele się w moim życiu zmieniło. Prawda była jednak taka, że zmieniło się prawie wszystko. Budziłam się z uśmiechem, z nową energią. Chciało mi się działać, chciało mi się żyć. Już nie przeszkadzało mi to, że Karol był tak daleko, już nie czułam się taka samotna. Postanowiłam zająć się sobą i tym, czego ja chcę, dlatego zaczęłam projektować nadruki na ubranka dziecięce. Niby nic wielkiego, ale od zawsze marzyłam o podobnym zajęciu, a kiedy pracowałam na etacie, nigdy nie potrafiłam znaleźć czasu i chęci, żeby faktycznie swoje pomysły wcielić w życie. Wspominałam o tym Karolowi, bardziej jak o hobby, niż jak o pracy i wydawał się zadowolony. Ty byłeś dumny. To ty mnie do tego skłoniłeś, twój zawód w oczach. Nie chciałam, żebyś patrzył na mnie jak na ofiarę, jak na porażkę i dlatego to zrobiłam. Dla siebie, ale też dla ciebie. Byłeś moją inspiracją.
Były jednak także złe strony naszej znajomości. Za bardzo się angażowałam – znowu. Nie potrafiłam tak po prostu, zupełnie na luzie o tobie myśleć. Wypełniałeś każdy mój dzień, nawet jeśli w ogóle się nie kontaktowaliśmy. Na własne życzenie po raz kolejny wchodziłam do tej samej rzeki, doskonale zdając sobie sprawę z tego, gdzie pociągnie mnie nurt. Czułam się poniekąd jak ta młoda dziewczyna, która przeżywała swoje pierwsze zawody miłosne. Czułam się dokładnie tak, jak wtedy. To dziwne uczucie w klatce piersiowej, ciągłe oczekiwanie – ale na co? Nie mam pojęcia, na co czekałam. Aż mnie opuścisz? Nie byłeś przy mnie, więc nie było o tym mowy. Aż mnie pokochasz? To nie miało znaczenia, ponieważ miałam męża. A Ty narzeczoną. Aż we mnie wypali się to destrukcyjne uczucie do ciebie? Może właśnie na to czekałam. Bo takie było jedyne prawidłowe rozwiązanie.

***

Następny będzie szybciej. Jakoś idealnie mi się z tym zgrywa soundtrack z Broadchurch. I ta okropna pogoda za oknem.

niedziela, 9 kwietnia 2017

B&O: 1

Z natury nie lubię zostawiać spraw niedopowiedzianych. Taka już jestem, męczą mnie nierozwiązane problemy, które na pierwszy rzut oka wcale nie wpływają na moje życie. Dlatego też milion razy upewniałam się, że wszystkie moje związki ostatecznie zostały zakończone (nawet te w ogóle nierozpoczęte), nie tylko w powszechnie rozumianym sensie, ale również w mojej głowie. Bo ja uwielbiałam dopisywać sobie pewne scenariusze, uwielbiałam żyć czasami życiem innej mnie. Życiem dziewczyny, która zachodzi w ciążę z Piotrkiem i wydaje jej się, że to dar od losu, bo Piotrek jest tym jedynym, tym pisanym. Całkiem dobrze, że ten scenariusz istniał tylko w mojej wyobraźni, ponieważ mój związek z Piotrkiem nie wytrzymał nawet roku. Co prawda, nie mam wątpliwości, że byłby dobrym ojcem. Mam jednak wątpliwości co do tego, czy razem bylibyśmy dobrzy. Nie byliśmy. Nie bylibyśmy. Ale kiedyś byłam przekonana, że to on jest miłością mojego życia. Pięć lat o niego walczyłam, chociaż nie jestem do końca przekonana, czy walka jest odpowiednim słowem do określenia mojej dość biernej postawy. Chociaż… udało mi się go w końcu zaciągnąć do pustego samochodu w środku nocy, kiedy wszyscy nasi pijani towarzysze już spali. To był mój mały sukces. W każdym razie, Piotrek spędzał mi sen z powiek przez bite pięć lat. W tym czasie zdążyłam mieć innego chłopaka i kilka dość niewinnych randek, ale nawet jeśli na moment zapominałam o miłości jedynej i prawdziwej, ona zawsze wracała. Do momentu, kiedy przekonałam się, jak to jest z nim być. Wtedy czar prysł, już nie byliśmy sobie przeznaczeni. To po prostu nie było to.
Gdyby nie ta noc w samochodzie, gdyby nie nasz kilkumiesięczny związek, ciągle żyłabym w przekonaniu, że pisana jest nam dwójka dzieci, rodzinne autko i ładny domek na przedmieściach. Straciłam na niego pięć lat. Pięć lat na bezsensowną gonitwę za facetem, za którym nigdy gonić nie powinnam, żeby tylko przekonać się, że to, kurwa, nie jest to. I właśnie to nauczyło mnie, że sprawy należy rozwiązywać zawsze do końca. Bo między naszą przygodą w samochodzie, a początkiem związku były dwa lata – dwa lata, kiedy ja patrzyłam na niego wzrokiem biednego dziecka, a on udawał, że tego nie widzi. Dopiero potem zorientował się, że jestem, że czekam. Ale gdybym postanowiła rozwiązać swój problem dwa lata wcześniej, zamiast sięgać po środki w postaci innych facetów, którzy nigdy nie byli dość interesujący i mieli być tylko zapomnieniem, odzyskałabym dwa lata życia.
Upewniałam się więc, że moje uczucia wygasły za każdym razem, kiedy coś się kończyło. Jak to robiłam? Cóż, po prostu wiedziałam – zero ukłucia w sercu, żadnych motyli w brzuchu, nic. Piotrek. Marcin. Łukasz. Mateusz. Za każdym razem mogłam brnąć w przyszłość ze świadomością, że kiedy za kilka lat któregoś z tych panów spotkam, to nie zacznę żałować. Nie będę sobie pisać w głowie scenariuszy, co by było, gdybyśmy faktycznie ze sobą byli. Nie będę sobie wyobrażać, że spotkanie po latach prowadzi do odrodzenia uczucia. Mojego, naszego. Po prostu mogłam być spokojna, ponieważ nie chciałam tracić więcej życia na bezsensowne czekanie na coś, co jest tego niewarte.
Udawało mi się za każdym razem. Za każdym razem w jakiś sposób udawało mi się otrząsać z moich miłosnych porażek. Zapominałam. Ale przecież o tobie też zapomniałam. Tylko, że od początku wiedziałam, że nie chciałabym sobie przypomnieć, bo prowadziłoby to do mojej klęski. Niezakończona historia. Otwarta sprawa.
Kiedy przestałeś się odzywać, pomyślałam sobie, że już w ogóle mnie to nie obchodzi. Nie byliśmy razem, ja tylko myślałam, że moglibyśmy być, wiedziałam więc, że to rozstanie kiedyś nastąpi. Przeczuwałam to też od jakiegoś czasu i nawet w pewnym sensie odczułam ulgę, że to już koniec naszej zabawy w kotka i myszkę. Nie towarzyszył mi ten ból w klatce piersiowej, co podczas naszych pierwszych kryzysów. Właściwie nic negatywnego mi nie towarzyszyło, tylko lekkie zdenerwowanie, że koniec nie nastąpił z mojej inicjatywy. O ile w ogóle można tu było mówić o jakiejś inicjatywie – po prostu pewnego dnia już nie odpowiedziałeś na moją wiadomość i mimo że wiedziałam, że za tydzień, za miesiąc, czy za dwa ponownie się odezwiesz, byłam także w pełni świadoma końca. Byłam więc cholernie zła, wkurzona, że to nie ja zostawiłam ciebie, a ty mnie. To ja byłam tą opuszczoną. Prawda jednak była taka, że ja nigdy nie rozpoczęłabym tego procesu rozpadu z własnej woli. Niszczyła mnie ta nasza dziwaczna relacja, ale w jakiś sposób stałeś się częścią mojego popapranego życia i nie umiałam z ciebie zrezygnować. Nie mówię, że cię kochałam. Uwielbiałam cię. Potrzebowałam. Pożądałam. Byłam od ciebie beznadziejnie uzależniona. Ale chyba cię nie kochałam. Po prostu stworzyłam sobie w głowie idealny obraz ciebie, tego jacy możemy być razem. I właśnie ten obraz pokochałam.
Kiedy więc ze mnie zrezygnowałeś, początkowo myślałam, że przejdę nad tym do porządku dziennego. To były pierwsze dni wiosny, nieśmiałe promienie słoneczne sprawiały, że nie mogłam przestać się uśmiechać. Nie myślałam więc o tobie, bo po co miałam sobie zaprzątać głowę sukinsynem, którym wtedy byłeś? Udawało mi się to przez trzy dni. Magiczne trzy dni. A potem pochłonął mnie smutek. I już wcale nie byłam zła, że to ty zostawiłeś mnie. Nie obchodziło mnie to. Chciałam, żebyś wrócił. Byłam zdruzgotana. Pusta. Potrzebująca. Jak powietrza potrzebowałam znaku życia od ciebie, ale nienawidziłam siebie za to, ponieważ to było żałosne. Nawet teraz to dostrzegam – żałosną potrzebę miłości, jaka mnie wtedy tłamsiła.
Cóż, wróciłeś. Zaledwie tydzień później – też nie mogłeś wytrzymać? Tęskniłeś? Tak sobie wmawiałam. Ale między tymi chwilami, kiedy przepełniała mnie nadzieja, docierała do mnie bolesna prawda – nic z tego nie będzie. Tylko cierpienie. Dlatego to zakończyłam. Dlatego przestałam pisać. Ty w zasadzie w ogóle o to nie walczyłeś, jakby było ci to obojętne, czy nasza relacja przetrwa. To tylko uświadczyło mnie w przekonaniu, że dla ciebie to było jedynie zabicie czasu, podczas gdy mnie serce podskakiwało za każdym razem, kiedy na ekranie mojego telefonu pojawiała się twoja twarz. Wiedziałam, że podjęłam dobrą, choć cholernie ciężką decyzję. Koniec.
Teraz jak o tym myślę, nie do końca uważam, że moja decyzja była dobra. Była dość pochopna, chociaż być może też dość ciężko ją taką nazwać – w końcu w każdej chwili mogłam zmienić zdanie, mogłam napisać: „Cześć, co słychać?” i wszystko wróciłoby do normy. Ale pochopna, dlatego że nie chciałam czekać. Nie wydawało mi się, żeby to miało jakiś sens. Tu nie chodziło o cierpienie, o przepłakane noce, bo gdybym miała świadomość, że to się skończy w jakikolwiek sposób dobrze, to przyjęłabym te chwile smutku i rozpaczy. Chodziło o to, że ja nie wierzyłam w dobry koniec. I w twoje dobre intencje. W wieku dwudziestu czterech lat powoli myślałam o tym, że mój następny poważny facet będzie moim mężem i ojcem moich dzieci, a ty wtedy miałeś nieco inne priorytety.
W wieku trzydziestu lat, dokładnie w dniu moich trzydziestych urodzin, mój mąż zaciągnął mnie do samochodu i zawiózł na osiedle nowo wybudowanych domków jednorodzinnych. Patrzyłam na niego pytającym wzrokiem, a on tylko uśmiechał się tajemniczo, spoglądając na mnie zza szkieł okularów w grubych oprawkach. Zatrzymaliśmy się pod jednym z domów, parterowym i nowoczesnym, który otoczony był przez zielony ogród. Kiedy wysiadałam z samochodu, nie do końca wierzyłam w to, co widzę. Podejrzewałam zamiary mojego męża, ale ciężko było mi w to wszystko uwierzyć – w to, że porzuciłby swoje wielkomiejskie życie, pięknie urządzone mieszkanie, dla domu z ogródkiem. Zawsze powtarzał, że mógłby to zrobić, owszem, ale dopiero na starość. Teraz był jeszcze młody, w pełni sił, chciał żyć pełnią życia w mieście, które kochał. Chciał budzić się i słyszeć dźwięki przejeżdżających samochodów, oglądać zza okien dachy wieżowców i móc iść do sklepu na drugą stronę ulicy w kapciach. Nie interesowało go koszenie trawy, ani przycinanie drzewek.
A wtedy staliśmy przed drzwiami pięknego domu, on trzymał dłoń na moich plecach i nieśmiało popychał mnie do przodu.
- Zanim tam wejdziemy, musisz mi powiedzieć, o co chodzi – stwierdziłam.
- Chyba już się domyśliłaś. – Zaśmiał się, odgarniając mi włosy z czoła. – W środku czeka na nas agent nieruchomości. Dość zaufany, znajomy mojego znajomego. A ten dom może być twoim prezentem urodzinowym, jeśli tylko będziesz chciała.
Otwarłam usta, ale nie potrafiłam nic powiedzieć. Zaniemówiłam. Oparłam tylko głowę o jego klatkę piersiową i objęłam go w pasie, a on pogładził mnie po plecach i roześmiał się szczerze.
- Wchodzimy.
I weszliśmy. Drzwi otworzyły się bez żadnego skrzypnięcia. Przywitały nas śnieżnobiałe, równe ściany i zapach nowości. Złapałam Karola za rękę i pozwoliłam się prowadzić. Wyobrażałam sobie, jak tymi samymi drzwiami wchodzę do swojego domu, a moje obcasy stukają na drewnianych panelach. Jak zza rogu wybiega do mnie malutka postać, nieco rozmazana, z czupryną kręconych włosów, rozwrzeszczana i umorusana czekoladą.
Nie. Zza rogu wyszedł do nas mężczyzna, trzymający w ręce plik dokumentów. Nosił okulary  w ciemnych oprawkach, zza których spoglądały na nas jasnoniebieskie oczy. Brązowe włosy ułożone miał w taki sposób, jaki uwielbiałam – jakby poświęcił temu zaledwie dwie sekundy, przejeżdżając tylko palcami wzdłuż swoich kosmyków. Przywitał nas uśmiechem. Wyciągnął rękę do mojego męża, a potem skinął do mnie głową. I wtedy z jego twarzy zniknął uśmiech.
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Poznałam cię po oczach. Błękitnych, w które kiedyś uwielbiałam się wpatrywać. Nie miałeś już zarostu, jak kiedyś. Wyglądałeś o wiele dojrzalej, ale wciąż nie brakowało ci tego chłopięcego uroku. Poczułam, jak po moim ciele spływa fala jakiegoś dziwnego, ciepłego uczucia. Tęsknoty? Smutku? Miłości?
- Ola – powiedziałeś, rozszerzając oczy ze zdumienia. Przerwałeś tę niezręczną chwilę ciszy. Zmusiłam się do uśmiechu i wyciągnęłam rękę.
- Bartek – powiedziałam drżącym głosem. Uścisnąłeś moją dłoń, a ja boleśnie poczułam obrączkę ślubną na swoim palcu.
- Znacie się? – odezwał się Karol, zupełnie zafascynowany tym przypadkowym spotkaniem. – Ale numer. Nie mówiłaś nigdy, że masz kumpla, który zajmuje się nieruchomościami – zwrócił się do mnie.
- Minęły lata, od kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy – wtrąciłeś się. – Poza tym, przez jakiś czas mieszkałem w Warszawie, więc…
Przerwałeś, jakbyś nie do końca wiedział, co należałoby dodać. Więc? Warszawa nie była powodem, nie. I nawet ty doskonale zdawałeś sobie z tego sprawę.
Byłam na tyle oszołomiona naszym spotkaniem, twoją obecnością, że zupełnie nie zwracałam uwagi na dom. Był piękny, to fakt. Nie musiałam zaglądać w każdy zakamarek, żeby móc to przyznać. Wystarczyło mi spojrzenie przez ogromne okno, wychodzące na ogród, żeby móc stwierdzić, że to dom prosto z moich marzeń. Ale czy mój dom? Nasz? Karol był oczarowany, w ogóle nie zwrócił uwagi na nagłe pogorszenie mojego nastroju. Z fascynacją dziecka opowiadał, gdzie moglibyśmy umieścić pokoje dla dzieci, gdzie znajdowałaby się nasza sypialnia, gdzie postawilibyśmy łóżko…
A ja przeszłam obok tego. Czułam się, jakbym w tym domu była nie jego towarzyszką, ale twoją towarzyszką. Jakbyś to ty szedł u mojego boku. Być może dlatego, że to ty mogłeś chociaż w nikłym stopniu zrozumieć, co przechodziłam. A być może dlatego, że tęsknota mnie sparaliżowała. Uśmiechałeś się, opowiadałeś zawzięcie o zaletach budynku, a ja wsłuchiwałam się w dźwięk twojego głosu, wpatrywałam się w twoje oczy, w twoje zakrzywione usta…
Poczułam na policzku wargi Karola i natychmiast się otrząsnęłam.
- Mam kobietę marzycielkę, taka zamyślona, taka rozkojarzona… - powiedział, przyciągając mnie do siebie. – Już pewnie rozmyślasz nad tym, jak to wszystko zagospodarujesz, co?
- Rozgryzłeś mnie. – Uśmiechnęłam się. – Tu jest pięknie.
Kochałam go. Karola. Był moją bezpieczną przystanią i byłam przekonana, że nie mogłam lepiej trafić. Wszyscy mi zazdrościli. W wieku dwudziestu pięciu lat nie miałam pomysłu na swoje życie, myślałam, że czekają na mnie tylko porażki, a potem poznałam jego i wszystko diametralnie się zmieniło. Poczułam się szczęśliwa. Prawdziwie szczęśliwa. Poznaliśmy się podczas mojego drugiego roku pracy. Zostałam zmuszona do krótkiego wyjazdu na półmaraton, który sponsorowany był między innymi przez naszą firmę. Stałam znudzona przy mecie, zupełnie niezainteresowana tym, kto wygra, po tym jak mój kolega z działu zrezygnował w końcówce. Sączyłam sok pomarańczowy i osłaniałam się od słońca. Był wtedy przeogromny upał. Na metę wbiegali po kolei pierwsi zawodnicy, znajomi podawali im butelki z wodą i klepali po plecach. Karol nie był nawet w pierwszej dziesiątce. Kiedy wpadł na metę, był blady jak ściana i ledwo trzymał się na nogach. Ktoś go wołał, ale najwyraźniej tego nie słyszał. Opadł na trawę, usiadł opierając ramiona o kolana i oddychał ciężko. Stałam tuż nad nim.
- Pierwszy i ostatni raz, kurwa. – Kręcił głową.
Roześmiałam się, a on to zauważył. Nie chcąc, żeby uznał to za coś złego, rzuciłam mu wodę. Uśmiechnął się szczerze. I to był nasz początek.

Nie było łatwo. Nie potrafiłam się przemóc, dopuścić go do siebie. Zakochiwałam się w nim powoli, ale uczuciem, które – jak mi się wydawało – było niezniszczalne i niepodrabialne. Stawał się całym moim światem. Dość przystojny, dobrze zbudowany, mądry – ideał. Moja rodzina w ten sposób go postrzegała, moi znajomi również, a dla mnie był po prostu Karolem. Karolem, któremu nie przeszkadzała moja przewrażliwiona natura, który rozumiał moje potrzeby i zawsze brał je pod uwagę. Mężczyzną, który mnie kochał, któremu się podobałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kilka lat później zostanie moim mężem, ale być może coś w jego oczach, ten błysk, kiedy sięgał po butelkę z wodą, którą mu rzuciłam, nakazało mi myśleć, że stanie się kimś ważnym. 

***

Ostatnio siedziałam sobie trzy dni na zwolnieniu i coś takiego udało mi się stworzyć. Troszkę chaotyczne, ale takie ostatnio są moje myśli. To będzie krótkie, zostało już prawie skończone (chociaż to jedno!). Pozdrawiam Was i ściskam!