Trzydzieste
urodziny Gośki przypadały na połowę października. Przez te kilka lat mojego
związku z Karolem upiłam się dwa razy, w tym tylko raz przy nim. Był wtedy
strasznie wkurzony, ale chyba przestał być, kiedy zaciągnęłam go do łóżka.
Karol nie był typem imprezowicza, ale ja właściwie też nie, dlatego w ogóle mi
to nie przeszkadzało. Ja po prostu raz na jakiś czas lubiłam się zresetować,
wybawić tak, żeby mieć dość na najbliższy rok. I właśnie miałam okazję – Karol
wciąż był w Stanach, a Gośka urządzała imprezę w swojej kawalerce w centrum
miasta. Było tam ciasno, duszno, ale poczułam się jak za dawnych, studenckich
czasów, kiedy nie musiałam się martwić tym, że mąż czeka na mnie w domu i nie
wypada mi wypić jednego drinka za dużo. Nie przejmowałam się niczym.
Pochłaniałam to, co podstawiali mi pod nos znajomi, szczęśliwa, że nikt nie
obejmuje mnie cały czas ramieniem, nie szepcze mi do ucha, że moglibyśmy iść do
domu, nie oczekuje, że będę się zachowywać. Śmiałam się z siebie i koleżanek,
które rozmawiały tylko o obiadkach, pieluchach, laktatorach i monotonnym życiu
seksualnym. Na tę jedną noc, o której Karol miał się nigdy nie dowiedzieć,
chciałam być znowu dwudziestoczteroletnią dziewczyną, która ma przed sobą całe
życie, której plany wciąż są możliwe do zrealizowania. Żądną przygód, szaloną i
zabawną, roześmianą. Nie byłam nią od bardzo długiego czasu.
Duża
część naszej ekipy zmyła się do domu w okolicach dwudziestej drugiej – były to
młode pary śpieszące się do swoich małych dzieci. Zazwyczaj i ja należałam do
tej grupy, ulatniając się z Karolem pod pretekstem zmęczenia. Nie tym razem. Z
drinkiem w ręku żegnałam swoich znajomych, aż w końcu zostaliśmy we czwórkę –
ja, Gośka i dwóch naszych licealnych kumpli, którzy zaproponowali wyjście na
miasto. Jako pierwsza wyraziłam gotowość do wyjścia, chcąc zaspokoić swój głód
wrażeń. Naprawdę potrzebowałam odskoczni od rzeczywistości, nawet jeśli miało
to znaczyć, że potem będę siedziała z głową w kiblu z powodu nadmiernej ilości
wypitego alkoholu. Poszliśmy więc na Mariacką, gdzie roiło się od młodzieży – z
klubów i barów wylewali się ludzie, do każdego wchodziliśmy więc na jednego
drinka albo szota, a następnie się zmywaliśmy. Byłam naprawdę okropnie pijana.
Ale szczęśliwa. I wtedy, gdzieś między Ministerstwem a Pijalnią, między
truskawkowym kamikaze a alkoholowym monte, złapałeś mnie ty.
-
Olka! – krzyczałeś. Nie mogłam uwierzyć, że rozpoznałeś mnie w ciemności.
Chociaż ja rozpoznawałam cię w każdym mijanym mężczyźnie tej nocy. W każdym
chciałam widzieć ciebie. Nie mojego męża, który spokojnie egzystował na drugim
końcu świata, a ciebie. Taka byłam głupia.
-
O Boże, to znowu ty! – odpowiedziałam, też krzykiem. Nie potrafisz sobie
wyobrazić, jak bardzo byłam szczęśliwa, że cię widzę. Tej nocy uszczęśliwiało
mnie wszystko, ale twój widok to było to
– chyba na to podświadomie liczyłam, kiedy wychodziliśmy z mieszkania Gośki.
-
Co ty tutaj robisz? – zapytałeś. Miałeś za sobą dwój kumpli. Jednego kojarzyłam
z twoich opowieści, drugi był mi całkowicie obcy.
-
Gośka ma dzisiaj urodziny! – odparłam. Mówiłam tym piskliwym, radosnym
głosikiem, którego używały podekscytowane nastolatki. Wskazałam na Gośkę, która
już obściskiwała się z jednym z naszych kolegów, Pawłem. Między nimi wszystkie
imprezy kończyły się w ten sposób, dlatego zawsze namawiałam ją, żeby wreszcie
zaczęli się traktować poważnie. Nigdy nie skutkowało. – Pamiętasz ją?
-
Nie za bardzo – przyznałeś. – Ale złóż jej życzenia ode mnie.
Czy
ona cię pamiętała? Na pewno. Kiedyś ciągle o tobie mówiłam, byłam cholernie
męcząca. Gdyby tylko usłyszała, że odnowiliśmy kontakty, dostałaby palpitacji. Albo
zaczęłaby się śmiać, że jednak nie jestem taka idealna, na jaką wyglądam. Ale
ja przecież nie robiłam nic złego. W naszej znajomości nie było nic
nieprawidłowego, prawda? Nie wtedy. Rozmowa to nie zdrada, nikt mi tego nie
wmówi.
-
Jak nie zapomnę – powiedziałam. – Jestem trochę pijana, ale co tam… Karola nie
ma, to mogę. Nie mów mu tego. Chociaż pewnie już nigdy się nie spotkacie.
Nieważne. A ty co robisz?
Słowa
wypływały z moich ust z zadziwiającą prędkością. Gdybym była trzeźwa,
obiecałabym ci, że złożę Gośce życzenia i grzecznie bym się pożegnała. Zamiast
tego zaczęłam mówić wszystko, co przyszło mi do głowy. Ty się uśmiechałeś.
Boże, jak ja tęskniłam za tym twoim uśmiechem. Czasem cholernie cię nienawidzę
za to, że nigdy tak naprawdę nie starałeś się o to, żeby ta znajomość
przetrwała. Może ja wtedy chciałam poczuć się jak księżniczka? Chciałam, żebyś
walczył o mnie. Chciałam, żebyś mnie zdobył.
-
Jestem z kumplami, bez okazji – odrzekłeś. Twoi znajomi zniknęli, nie było ich
już za tobą. Do mnie właśnie podchodziła Gośka. Szła niepewnym krokiem i
patrzyła na ciebie podejrzliwie.
-
Olka, kurwa, nie mów, że… - mówiła, robiąc wielkie oczy. Pokręciłam głową, nie
chcąc dopuścić, żeby kontynuowała. Chyba zrozumiała, bo kiwnęła głową i
powiedziała: - Będziemy w Pijalni, jak coś.
Przestępowałam
z nogi na nogę, bo robiło mi się zimno, a ja nie chciałam się z tobą rozstawać,
nie. Ty chyba ze mną też, bo zaproponowałeś, żebyśmy poszli razem do Pijalni. Wypijemy razem jednego drinka i potem wrócę
do kumpli – tak powiedziałeś. Poszliśmy więc, wypiliśmy dwa drinki, a potem
zrobiło mi się trochę słabo, bo w lokalu panował tłok i duchota. Trzymając mi
rękę na ramieniu, wyprowadziłeś mnie na zewnątrz i tak staliśmy.
-
Przestałeś palić? – zapytałam, bo przypomniało mi się, jak za każdym razem po
wyjściu z baru sięgałeś do kieszeni spodni i zapalałeś papierosa. Nawet to mi w
tobie wtedy nie przeszkadzało, mimo że nienawidziłam fajek.
-
Tak, już dawno – odpowiedziałeś.
Marszczyłeś
brwi, jakbyś usilnie się nad czymś zastanawiał. Dochodziła północ, a Mariacka
żyła pełnią życia. Zewsząd dochodziły odgłosy zabawy, tu ktoś krzyczał, tam
śpiewał, z jednej strony dwie osoby próbowały nieść pijanego kolegę, a z
drugiej tanecznym krokiem szła zakochana para. Czułam się już lepiej i
zaproponowałam, żebyśmy z powrotem weszli do środka, bo robiło się zimno, ale
ty nie zareagowałeś. Wpatrywałeś się intensywnie w jakiś punkt, w kałużę na
chodniku, albo cień latarni, nie wiem. Miałeś pusty, zamyślony wzrok.
-
Pamiętasz, jak próbowałem cię pocałować w tamtej bramie? – wydusiłeś z siebie
wreszcie, wskazując na przeciwległy budynek. Serce podeszło mi do gardła. Och,
tak, pamiętałam. – Dlaczego mnie wtedy odepchnęłaś?
Zaśmiałam
się. Nie chciałam tego zrobić, ale nie mogłam się powstrzymać. Pamiętałam
doskonale tę sytuację. Wyszłam z tobą na papierosa, opierałam się o ścianę i
przebierałam nogami, bo było okropnie zimno. Ty dopalałeś fajkę i drażniłeś się
ze mną, a w końcu podszedłeś bliżej niż zwykle i nachyliłeś się nade mną,
przybierając ten swój wyraz twarzy faceta, który doskonale wiedział, czego
chce. Ja też tego chciałam. Boże, jak bardzo tego chciałam. Nachylałeś się, z
każdą sekundą byłeś coraz bliżej i kiedy wreszcie poczułam, jak muskasz moje
wargi… wtedy się odsunęłam. Położyłam rękę na twojej klatce piersiowej i powoli
odeszłam, walcząc z samą sobą, żeby nie rzucić ci się na szyję. A potem przez
całą noc płakałam.
-
Dlaczego? Bo nie chciałam być kolejną dziewczyną, o której mógłbyś opowiadać.
Wiedziałam, że dla ciebie to tylko zabawa, ale dla mnie nie było w tym nic
zabawnego. Gdybym pozwoliła ci się pocałować, pozwoliłabym też zaciągnąć się do
łóżka, bo wtedy zrobiłabym dla ciebie wszystko. A znając ciebie, potem nawet
byś się nie odezwał. A gdybyś jednak się odezwał, nigdy byś o tym nie wspomniał. – Przygryzłam
wargi. Mój pijacki nastrój gdzieś się ulotnił. Spojrzałam na tę bramę, w której
wtedy staliśmy i łzy zaczęły zbierać mi się w oczach. – Właśnie dlatego.
Kręciłeś
głową, jakbyś nie mógł uwierzyć.
-
Nigdy bym nie… - zacząłeś.
-
Daj spokój – przerwałam ci. Machnęłam ręką, chcąc pokazać, jak bardzo mnie to
już nie dotyczy. Problem jednak tkwił w tym, że zaczynało mnie to dotyczyć na
nowo, czy tego chciałam, czy nie. – Nie wiem, po co w ogóle zaczynasz. To stare
czasy, nie ma to już znaczenia. – Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak mówisz
pod nosem „Dla mnie ma”. – Spadam do domu, zrobiło się późno.
Zerwałam
się z miejsca.
-
No tak, Karol pewnie sprawdza cię nocnymi telefonami, co?
-
Co, kurwa? – Zatrzymałam się, stając dokładnie naprzeciwko ciebie. Jakiś
chłopak, który właśnie przechodził obok, popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. – Masz
z nim jakiś problem?
-
Ten koleś jest jakiś nienormalny! – wykrzyknąłeś. – Nie widzisz, że on cię
tłamsi? Kurwa, kiedyś byłaś naprawdę petardą. Może nie miałaś najlepszej pracy,
ale nie mogłaś usiedzieć w miejscu i lubiłaś to. A teraz? Mam wrażenie, że
patrzę na kogoś innego w twojej skórze, że…
-
Przestań – powiedziałam. Byłam pewna, że tym razem nie uda mi się powstrzymać
łez. – Nie masz prawa.
-
W sumie racja. – Rozłożyłeś ręce. – Już dawno o tym zadecydowałaś.
Odwróciłam
się na pięcie i weszłam z powrotem do lokalu. Powiedziałam Gośce, że zmywam się
do domu, a ona tylko pokiwała głową. Nie byłam do końca pewna, czy dotarło do
niej cokolwiek, ale wtedy się tym nie przejmowałam. Chwyciłam torebkę, mocniej
otuliłam się szalikiem i wyszłam. W dłoni trzymałam już telefon, żeby móc
zadzwonić po taksówkę. Ty nadal stałeś w miejscu, w którym cię zostawiłam.
-
No dobra, jedno na pewno się nie zmieniło, ciągle lubisz podejmować pochopne
decyzje – powiedziałeś żartobliwym tonem, próbując mnie zatrzymać. Złapałeś
mnie za ramiona, a ja nawet nie miałam siły się wyrwać. A może wcale nie
chciałam. Byłam wściekła, na ciebie i na siebie. Kręciło mi się w głowie i nie
byłam pewna, czy to ze złości, czy z powodu wypitego alkoholu.
-
To nie była pochopna decyzja. – Że też przyszło nam o tym mówić. W tym miejscu,
w tym czasie. Oczywiście, że uważałam, że moja decyzja była pochopna, ale nie
mogłam tego przed tobą przyznać. Chciałam, żebyś widział, jak świetnie sobie
poradziłam bez ciebie. Jak nie pozostało we mnie nic z tego uczucia, którym cię
darzyłam. Nieważne, że to wszystko były kłamstwa. Nieważne. – Tak było lepiej.
-
Dla ciebie.
-
Tak, dla mnie. A dla ciebie bez różnicy. – Nie mogłam patrzeć ci w oczy, więc
patrzyłam wszędzie, gdzie nie było twojej twarzy.
Kątem
oka zauważyłam jednak, że uniosłeś brwi. Potem je zmarszczyłeś i westchnąłeś,
jakbyś dał za wygraną. Jakaś część mnie miała nadzieję na to, że zaprzeczysz.
To by dowodziło tylko o mojej winie – że ja to zniszczyłam, ja się poddałam –
ale mogłabym z tym żyć, wiedząc jednocześnie, że to nie był tylko mój wymysł,
że faktycznie między nami coś się rodziło.
-
Chodź, zaprowadzę cię na postój taksówek – powiedziałeś tylko.
Nie
wiedzieć czemu, posłuchałam. Szliśmy w ciszy, ramię w ramię i nie opuszczało
mnie przeczucie, że to nasze małe pożegnanie. Że tak samo jak szybko i
niespodziewanie nasza znajomość się odrodziła, tak umrze i zostanie zapomniana.
Troszkę za szybko dotarliśmy do postoju, troszkę za szybko przyszło się nam rozstawać.
Co miałam ci powiedzieć? Że żałuję? Żałuję i tego, że sześć lat temu się
poddałam, i tego, że teraz na nowo rozbudziłam w sobie nadzieję. Bo żadnej
nadziei nie powinno być. Ja nie byłam tą samą dziewczyną, a ty nie byłeś już
tym chłopakiem. Byliśmy dwójką obcych sobie ludzi, których łączyła tylko
transakcja kupno-sprzedaż dużego domu z ogrodem na przedmieściach Katowic. To
wszystko.
-
No to… cześć – powiedziałam.
-
Tak. Cześć.
Wsiadłam
do samochodu, zamknąłeś za mną drzwi. Przywitał mnie miły, lekko znudzony pan
po czterdziestce. Na szczęście nie był zbyt rozmowny. Ja już też nie.