Chodziliśmy do jednej szkoły.
Mijaliśmy się na gimnazjalnych korytarzach i nigdy w życiu nie zwróciłam na
niego uwagi. Nawet nie jestem pewna, jak wtedy wyglądał, czy też miał te
rozczochrane włosy i szare oczy. Byłam wtedy pochłonięta przez inne sprawy,
fascynowała mnie mroczna muzyka i mroczna miłość, dlatego moim punktem
zainteresowania nie był szczupły, uśmiechnięty chłopak ze starszej klasy, a
długowłosy brunet chodzący w potarganych spodniach i uważający Kurta Cobaina za
boga. Właściwie to stwierdzenie „my chyba się znamy” nie było do końca
prawdziwe, ponieważ nigdy się nie poznaliśmy. Ja go znałam, owszem, ale on mnie
nie. Mógł faktycznie jedynie domniemywać, że kiedyś być może otarł się o moje
ramię na szkolnym apelu. Pisząc do niego „my chyba się znamy” wcale nie miałam jednak
na myśli gimnazjum. Myślałam o tym okresie pod koniec liceum, kiedy jedna z
moich dobrych koleżanek była do granic możliwości zafascynowana pewnym dwudziestolatkiem,
który traktował ją jak świetną zabawkę. Niemal każda nasza rozmowa sprowadzała
się wtedy do niego, do tego nieobliczalnego sukinsyna, w którym była zakochana,
a który nie potrafił tego uczucia odwzajemnić. Uwielbiał ją, co niezliczoną
ilość razy jej powtarzał, ale to nic nie zmieniało, ponieważ był sobą. Pan K. Przez jakiś czas był Panem
Kutasem. Ale powszechnie był znany jako Kuba.
Słuchałam o nim dziesiątki razy.
O tym, jak próbował ją pocałować na imprezie, a później tłumaczył, że zrobił
to, ponieważ wydawało mu się to zabawne. O tym, jak spędził z nią noc, a później
nie dał znaku życia przez dwa tygodnie. O tym, jak związał się z inną kobietą,
a z jeszcze inną poszedł do łóżka. Było wiele sytuacji, które musiałyśmy
przedyskutować, wiele dotyczyło jego. Nigdy nie zamieniłam z nim nawet słowa, a
czułam, jakbym go znała. Okazało się, że wcale nie znałam jego, a jakąś
niewielką cząstkę o nim. Cząstkę, która jednak mogła zaważyć na wszystkim.
To by niewiele znaczyło, gdybym
była twarda. Ale ja nigdy taka nie byłam. Jestem przewrażliwioną, sentymentalną
dziewczyną, która do wszystkiego podchodzi emocjonalnie. Połączenie jego silnej
osobowości i ignoranckiego podejścia do kobiet z moim słabym charakterem można
było zobrazować za pomocą bańki mydlanej, która w każdej chwili może zostać
zniszczona. Ja byłam bańką, on – szpilką.
Nie rozumiem, dlaczego los
postawił go na mojej drodze, skoro najwyraźniej znajomość ta nie miała żadnej
długoterminowej przyszłości. Dlaczego stałam się jedną z tych wielu dziewczyn,
które nie potrafią przestać o nim myśleć? Mogłabym żyć całkiem spokojnie bez
niego. Skończyłam studia, znalazłam pracę i chciałam zacząć funkcjonować w
jakikolwiek sposób niezależnie. Pojawił się jednak on i wszystkie moje plany
legły w gruzach, ponieważ zaczął beznadziejnie wypełniać mój świat, marnować
mój czas.
Bardzo szybko z nieśmiałych
rozmów o gimnazjalnej rzeczywistości, przeszliśmy do pogaduszek o tym, co
robiliśmy, jak mijał nam dzień, jak bardzo jesteśmy źli na deszczową pogodę i
utrudnienia na drogach. Odkrywaliśmy, że mamy wspólne pasje (o Boże, on
kibicuje temu samemu klubowi piłkarskiemu, co ja, to musi więc być przeznaczenie!),
że studiowaliśmy na tym samym kierunku, mimo że na dwóch różnych uczelniach w
dwóch różnych miastach (przeznaczenie), że bywaliśmy na tych samych festiwalach
muzycznych. Wszystko pasowało, wszystko wydawało się takie idealne, aż w mojej
głowie utworzyła się nieśmiała myśl, że być może to jest to, że ten facet oddalony o sześćdziesiąt kilometrów ode mnie,
siedzący gdzieś w swoim ciemnym, męskim mieszkaniu, to jest facet, z którym
mogłabym spędzić resztę życia. Zawsze byłam tradycjonalistką i niepoprawną
romantyczką, szukałam więc czegoś na zawsze, a nie na chwilę. Być może to był
błąd. Być może za bardzo starałam się dopasować do siebie elementy, które wcale
ze sobą nie współgrały. Oglądałam kiedyś film, którego samotni bohaterowie
szukali życiowych partnerów na bazie wspólnych cech, którymi mogły być zarówno
zainteresowania, ulubione rzeczy, jak i nawet te same dolegliwości zdrowotne.
Byli zdesperowani, na siłę próbowali się związać, co niejednokrotnie kończyło
się tragedią. Czym ja różniłam się od nich? Czasem patrzyłam na siebie w lustro
i powtarzałam sobie: odpuść. Ale nie
potrafiłam.
Jestem właśnie na parę dni w Sztokholmie. Jak to jest, że jesteś
oddalona o jakieś 700km i nigdy się nie widzieliśmy, a mimo to ciągle myślę o
tym, że chciałbym Ci przekazać jakoś to wszystko, co widzę i co przeżywam.
Jestem gdzieś, robię coś i od razu przychodzi mi do głowy, że jak tylko wrócę
do domu, muszę Ci o tym napisać. Wypiłem jakiś szwedzki bimber i teraz właśnie
korzystam z danych komórkowych, więc nawet nie chcę wiedzieć, jak wysoki będzie
mój rachunek za komórkę za ten miesiąc. Trudno. Miałem napisać po powrocie, ale
piszę teraz. Idę spać.
Naprawdę to wysłałem? Milion razy klikałem na „usuń wiadomość”, ale
najwyraźniej to nic nie dało. Zapadam się pod ziemię. Odezwę się, jak wrócę ze
Sztokholmu.
Bardzo długo czekałam na nasze
pierwsze spotkanie. Literki wystukane na klawiaturze przestały mi wystarczać
już dawno, chciałam stanąć z nim twarzą w twarz i sprawdzić, czy ta magia,
która rodziła się między nami nadal będzie trwała. Liczyłam na to, że wreszcie
przyjedzie odwiedzić rodziców i zaproponuje spotkanie, tak jednak się nie
stało.
Przestałam mieć już nadzieję na
cokolwiek. Pewnego piątkowego wieczoru, jak co tydzień, umówiłam się ze
znajomymi. Czekałam z kolegą pod jednym z pubów. Było już ciemno i dosyć zimno,
listopad się rozpędzał, więc z rękami w kieszeniach przebierałam nogami.
Rozmawialiśmy o rzeczach ważnych i mniej ważnych, kiedy ktoś nas zaczepił.
Chudy chłopak o szczurzej, chłopięcej twarzy uśmiechał się szeroko do mojego
kolegi.
- Kurwa, stary, co za spotkanie.
Sto lat się nie widzieliśmy! – mówił. Miałam wrażenie, że zdążył już wypić piwo
albo dwa. Nie wyglądał na chłopaka specjalnie wygadanego, prędzej prymusa z
pierwszej ławki, który stroni od znajomych. – Jestem umówiony ze znajomymi
tutaj, czekam tylko na brata, bo poszedł po fajki. Co robisz, co u ciebie?
Potem nastąpił przyjacielski
uścisk dłoni i długa (moje zmarznięte palce u stóp twierdziły, że za długa)
rozmowa o tym, jak im się wiedzie w życiu i co robili przez ostatnie lata. Mój
kolega opowiadał o tym, jak to po trzech warunkach rzucił studia i wybrał pracę
w firmie budowlanej. Ten drugi mówił o swoich osiągnięciach w dziedzinie
mechatroniki, cokolwiek to znaczyło. Ja stałam i udawałam, że wsłuchuję się w
każde wypowiedziane przez nich słowo, chociaż tak naprawdę marzyłam o tym, że
wreszcie pojawi się reszta umówionych z nami osób i będziemy mogli wejść do
pubu, kończąc te przeciekawe wywody na temat mikroukładów elektromechanicznych.
W twarzach zbliżających się ludzi z nadzieją wypatrywałam tej znajomej.
- Idzie.
Faktycznie. Jedna z naszych
koleżanek zbliżała się do nas szybkim krokiem. Jej ciemne krótkie włosy
powiewały na wietrze. Chciałam do niej pomachać, zasygnalizować, gdzie stoimy, ale
ktoś ją wyprzedził i straciłam ją z oczu – wysoki mężczyzna z kilkudniowym
zarostem. W dłoni trzymał paczkę fajek. Szczupły. Potargane włosy.
Oczy przenikliwe. Usta w półuśmiechu.
Serce podeszło mi do gardła.
Zupełnie nie byłam na to przygotowana. Założyłam najgorszą parę dżinsów i nie
odświeżałam makijażu po powrocie z pracy. Odwróciłam się w stronę kolegi, nie
chciałam, żeby on mnie zauważył. Nie
byłam gotowa. Powtarzałam sobie w myślach: niech
przejdzie obok, po prostu niech przejdzie obok, chociaż moje serce
krzyczało, żeby się zatrzymał. I ktoś faktycznie się zatrzymał. Odetchnęłam z
ulgą, ponieważ byłam pewna, że to koleżanka, która tak spieszyła się, żeby do
nas dołączyć.
- To jest Kuba – odrzekł pośpiesznie
kolega mojego kolegi. – Kupiłeś fajki?
Musiałam na niego spojrzeć.
Zrobiłam to w momencie, kiedy odpowiadał swojemu bratu. Od razu wyłapał moje
spojrzenie. Jego oczy zatrzymały się na moich, na chwilę rozszerzyły i już
wiedziałam, że wie. Uśmiechnął się delikatnie, ale nic więcej. Potem weszliśmy
do pubu. Rozdzieliliśmy się – my usiedliśmy przy zarezerwowanym stoliku, oni
dołączyli do swoich znajomych. Tak to się mogło skończyć.
Ale nie skończyło się. Grzebałam
w portfelu w poszukiwaniu drobnych, stojąc w kolejce po drugie piwo, kiedy on
stanął obok. Nie za mną, jak każda inna osoba chcąca kupić coś przy barze, ale
obok mnie. Nawet nie drgnęłam, nie spojrzałam na niego, nic. Po prostu
wiedziałam, że to on.
- Pamiętam cię – powiedział jakby
w przestrzeń. – Miałem koleżankę, która często o tobie mówiła. Nie skojarzyłem
wcześniej. Zawsze mówiła: Aga studiuje to
samo co ty, Aga też ogląda tę głupią piłkę nożną, Aga ciągle marudzi, bo
beznadziejnie się zakochała w chłopaku, który w ogóle jej nie chce. Nawiasem,
jak tam z tym chłopakiem? Zechciał w końcu?
- Tak, ja też cię pamiętam –
odparłam, nawet nie próbując ukryć wściekłości. Nie tak sobie wyobrażałam nasze
początki. Był okropnie arogancki i pewny siebie. To nie był ten facet, z którym
przez ostatnie dwa miesiące rozmawiałam. – Mówiła też: Kuba jest największym sukinsynem, jakiego znam. Szkoda, że jej
wtedy nie posłuchałam.
Zaśmiał się.
- Przynajmniej już nie musimy
udawać, że się w ogóle nie pamiętamy, co nie? – Uniósł brwi. Chciałam coś
powiedzieć, ale kiedy zbliżył nieznacznie swoją twarz do mojej, zupełnie
straciłam wątek. Faktycznie, nie był typem faceta, za którym dziewczyny
oglądały się na ulicach. Nie miał urody i ciała modela, ale miał w sobie coś,
co kompletnie mnie rozbrajało. – Jestem w mieście do niedzieli. Jeśli masz
czas, to moglibyśmy jutro skoczyć na piwo.
Miałam czas? Nie mogłam sobie
przypomnieć, bo w tamtym momencie chyba w ogóle nie myślałam. Pokiwałam głową i
powiedziałam, że się zgadzam, a potem oboje grzecznie kupiliśmy piwo i
rozdzieliliśmy się, próbując ukryć uśmiechy pełne podekscytowania.
A warning sign,
it came back to haunt me and I realised that you were an island and I passed you by
and you were an island to discover