czwartek, 24 listopada 2016

A03

Święta tamtego roku były piękne. Byliśmy osobno, ale jakby razem. I mimo że ciążyły między nami niewypowiedziane słowa, dużo niewypowiedzianych słów, to jakoś ten ciężar zupełnie mi nie przeszkadzał. Było mi zadziwiająco lekko na duchu i mogłabym przysiąc, że jemu też. Widziałam to w jego oczach, kiedy z nieśmiałym uśmiechem odsunął nieznacznie swoją twarz od mojej. Kiedyś myślałam, że jego oczy są koloru szarego, ale nie – były niebieskie. Błękitne, zdumiewająco jasne. Uwielbiałam jego oczy, bo były to oczy chłopca. Patrzyłam w nie wtedy, trochę przestraszona, trochę podekscytowana. W tamtym momencie zdecydowałam, że już nie będę się przejmować tym, co może być, że nie będę analizować i rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze. Przyciągnęłam go mocniej do siebie i pozwoliłam całować, a z tyłu głowy wcale nie zaczęła kiełkować myśl, że popełniam błąd. Nigdy nie uznałabym tego za błąd. Było zbyt cudownie, żeby można się było tego wyrzec.

Najgorsze było to, że po tym wszystkim nawet nie mogliśmy spokojnie porozmawiać. Albo najlepsze, nie wiem. Czasem rozmowa jest zupełnie niepotrzebna. Tego dnia, zaraz po jarmarku, odwiózł mnie do domu, a emocje były zbyt duże, żeby w ogóle poruszać temat pod tytułem: co właśnie między nami zaszło? Potem nastały święta, on pojechał na drugi koniec Polski do rodziny, a ja zaraz po wyjechałam ze znajomymi w góry. Minęliśmy się.

Trochę płakałam w sylwestrową noc, ale tylko przez nadmierną ilość wypitego alkoholu i dlatego że naprawdę chciałam się do niego przytulić. Do niego, nie do swojej przyjaciółki, nie do przyjaciela, nie do któregokolwiek ze znajomych, których miałam pod ręką. To musiał być on. Serce pękało mi na samą myśl, że on siedzi z kieliszkiem wódki w ręce, śmieje się w głos do swoich przyjaciół i bawi się fantastycznie. Ja, jak ofiara losu, siedziałam na łóżku i zanosiłam się płaczem w samotności. To było moje kryzysowe piętnaście minut, bo potem znalazła mnie przyjaciółka i wyciągnęła z powrotem w sam środek naszej kameralnej imprezy. Wcisnęła mi w dłoń butelkę szampana i kazała pić, a ja posłusznie wykonywałam jej rozkazy. I kiedy mój telefon zaczął wibrować, a na ekranie wyświetliła się jego wykrzywiona dziwacznie twarz (podczas naszego drugiego spotkania zrobiłam mu to zdjęcie, było śmieszne), ona powiedziała: „odbierz, szybko odbierz!”, a ja posłuchałam ją po raz kolejny. Czego mogłam się spodziewać? Na pewno nie tego. Nie był typem faceta, który odliczając dni do kolejnego roku, myśli o kimś, kto znajduje się dziesiątki kilometrów dalej. O dziewczynie. O mnie. Drżącą ręką przyłożyłam telefon do ucha i odezwałam się, starając się nie brzmieć jak zbyt podekscytowana dziewczynka, czekająca na telefon od swojego chłopaka. Bo on nie był moim chłopakiem i doskonale o tym wiedziałam.
- Halo?
- Cześć – powiedział. Normalny, rozluźniony. – Jak tam? Dzwonię, żeby ci przypomnieć, że za pięć minut północ.
- Naprawdę? Dzięki, jesteś niezastąpiony. – Uśmiechnęłam się do siebie. Właściwie to szczerzyłam się przez następne kilka godzin i nikt do końca nie wiedział, o co mi chodzi. Ja sama nie wiedziałam, po prostu jego głos, jego słowa, to wszystko sprawiło, że czułam się cholernie, prawdziwie szczęśliwa. – Jesteśmy właśnie na dworze. Mam w ręce butelkę najtańszego szampana z Biedronki, zaraz odmarzną mi ręce, a chłopcy próbują odpalić petardę, więc jak zacznę dyszeć, to znaczy, że uciekam jak najdalej stąd. A jak u ciebie?
- Fajerwerki. Stoję na balkonie. Ludzie chyba nie wiedzą, że puszcza się je dopiero po północy, albo wszyscy mamy niezsynchronizowane zegarki. – Chwila ciszy. – Gdzie ty właściwie jesteś? Bo próbuję umiejscowić sobie ciebie jakoś na mapie i nie mogę.
- W Szczyrku. Nie tak daleko. -  Ale nie tam. Chyba wolałabym być tam, gdziekolwiek to było, nawet jeśli siedział właśnie z kumplami w obskurnym mieszkaniu, w którym unosił się okropny zapach dymu papierosowego.
- Szkoda, że nie tutaj – stwierdził. Na pewno był pijany. – Dobrze, że zadzwoniłaś. Szczęśliwego nowego roku, piękna.
- Tobie też – odpowiedziałam, uśmiechając się do siebie. – I to ty zadzwoniłeś, pamiętaj.

Zaśmiał się. A potem się rozłączył. Tak nagle, jak jego zachrypnięty głos zadźwięczał w moich uszach, tak nastała cisza. Ale cisza tylko w mojej głowie, bo cały świat wokół mnie szalał i wirował w rytmie tanecznej muzyki. A ja stałam w samym środku tłumu, moich przyjaciół i nieznajomych, którzy nagle pojawili się wśród nas. Nie wiem, kto mnie ściskał, nie wiem, kto szeptał mi do ucha, aby ten rok był lepszy – ja się uśmiechałam, kiwałam głową i naprawdę wierzyłam, że tak będzie. Po raz pierwszy w życiu słowa „Szczęśliwego nowego roku” nie brzmiały jak kiepski żart.
I nie były żartem. Ten rok naprawdę rozpoczął się dobrze. Następnego dnia zadzwonił raz jeszcze – chciał spytać, czy nie powiedział mi nic głupiego, bo trochę wypił i wolał się upewnić. Wiedziałam, że to tylko wymówka, że chciał porozmawiać. Siedziałam z telefonem przyciśniętym do ucha jakieś pół godziny, co jak na mnie jest niezłym wynikiem, bo zazwyczaj nienawidzę rozmów telefonicznych. Jednak słuchanie go sprawiało mi tak ogromną przyjemność, że nawet bolące ucho nie zmusiło mnie do tego, żeby to przerwać. Zrobił to dopiero kolega krzyczący do słuchawki niecenzuralne słowa i wpychający mi do ręki butelkę z winem.

Przyjedź do mnie. Tego chciał. Tydzień później czekał na mnie na wrocławskim dworcu. Nie wiedziałam, co  tam robię, ale zaproponował, że oprowadzi mnie po mieście, w którym w zasadzie nigdy jeszcze nie byłam, że obejrzymy razem mecz, a wieczorem przyjdą do niego jego znajomi i będziemy grać w planszówki. To była bardzo przyjemna perspektywa. Bardzo. Było zupełnie tak, jak mówił, chociaż mało wychodziliśmy z jego mieszkania, bo przez większość czasu padało. Zachowywaliśmy się jak para kumpli – żadnych pocałunków, żadnych planowanych i nieplanowanych dotyków, uścisków, ukrytych spojrzeń. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się, nie wysyłaliśmy sobie żadnych znaków, nic, ale było idealnie. Chyba wcale nie chciałam, żeby było inaczej. Być może chodziło właśnie o to, żeby się poznać, żeby pobyć ze sobą, jak z każdym innym znajomym. Potem jednak, wraz z jego znajomymi przyszedł alkohol. Polubiłam jego brata. Z charakteru byli do siebie bardzo podobni – mieli takie samo poczucie humoru, te same przyzwyczajenia i powiedzenia. Dobrze się z nim rozmawiało. Siedziałam obok niego przez dłuższą część imprezy, na co w pewnym momencie Kuba zaczął patrzeć dość krzywo. Nie rzucał żadnych uwag, ale z drugiego końca pokoju widziałam, jak posyła mi dziwne spojrzenia.

W okolicach północy wyciągnął mnie na balkon. Był wtedy już wyraźnie wstawiony, zresztą ja wcale nie byłam od niego lepsza. Nie mogłam przestać śmiać się z żartu, który opowiedział mi jego brat jakieś piętnaście minut wcześniej.
- Daj spokój, mój brat ma poczucie humoru gimnazjalisty – powiedział na wstępie, opierając się o balustradę.
- Jesteście tacy sami – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. On uniósł brwi. – I macie takie samo poczucie humoru.
- Wcale nie – obruszył się. – Poza tym, denerwuje mnie, że on zawsze próbuje pajacować przed moimi znajomymi. Jakby przyprowadził do domu dziewczynę i ja zacząłbym z nią gadać to strzeliłby focha, jak przedszkolaczek.
- Nie pozwolił ci nigdy rozmawiać ze swoimi dziewczynami? – Zaśmiałam się.
- Zacznijmy od tego, że on nigdy nie miał dziewczyny – prychnął. – Chyba wykorzystałem limit uroku osobistego w genach. Jemu niewiele pozostało.
- Skromniutki – stwierdziłam, szczerząc do niego zęby. Odpowiedział mi tym samym.
- Nie idź do niego – poprosił.
- Bo? Mam zostać tutaj? Jest zimno – odparłam, ocierając ramiona. Natychmiast zarzucił na mnie swoją bluzę. – Och, dotarło to do mnie. Jesteś zazdrosny.
- Nie jestem. – Skrzywił się.
- Nie? – Zamrugałam.
- Muszę być?

Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazł się tak blisko mnie. Jego ręce obejmowały delikatnie moją twarz, a rozchylone wargi wpasowywały się w moje usta. Jego bluza osunęła się w dół, lądując na kafelkach. Jeśli było we mnie jakieś napięcie, to w tamtym momencie zupełnie mnie opuściło. Lekkość. Tak pamiętam tę chwilę. Całkowita lekkość, dryfowanie w jego ciepłych ramionach, namiętność, bliskość. Wszystko, co piękne. Trwało to długo, ale wciąż za krótko. W pewnym momencie jego brat wystawił głowę zza balkonowych drzwi i poinformował nas, że wszyscy wychodzimy na miasto. Popatrzeliśmy na siebie i oboje pokręciliśmy głowami. Nam było dobrze w tym miejscu. Na balkonie, na kanapie, na jego łóżku. Leżeliśmy, całowaliśmy się, obejmowaliśmy. Upojeni alkoholem i upojeni sobą, jak w książkach, jak w najlepszych melodramatach. To było właśnie to, czego chciałam doświadczyć. Kiedy delikatnie zaczął błądzić dłonią pod moją koszulką, przycisnęłam usta do jego czoła i zaciskając zęby powiedziałam:
- Nie prześpię się z tobą, nawet sobie nie myśl.
- Nigdy?
- Teraz. Dzisiaj.

Zaśmiał się i pocałował w ucho. Chciałabym wrócić do tego momentu. Znowu być częścią nas – takich niezaznajomionych jeszcze ze sobą. Chciałabym znowu to poczuć, to podekscytowanie, którego źródło pulsowało w żołądku i rozchodziło się, błądząc po całym ciele. Wtedy było cudownie.
 
Wtedy.

Jednego dnia zasypiasz szczęśliwa, z uśmiechem na twarzy, następnego budzisz się z niepokojem w sercu i płaczem na końcu nosa. Przeczuwasz. Intuicja podpowiada ci, że coś jest nie tak. Uczucie smutku towarzyszy ci cały dzień i nie jesteś pewna, czy to hormony, czy to coś, czego nie udało ci się jeszcze zarejestrować swoimi bacznie obserwującymi otoczenie oczami. Przychodzi wieczór. Telefon.

Już rozumiesz.

I'm finding it hard to believe - we're in heaven


czwartek, 17 listopada 2016

K02

I może tak właśnie powinno się to skończyć. Zanim w ogóle się zaczęło. Tego piątkowego wieczora, kiedy rozdzieliliśmy się, rozchodząc się do różnych stolików, przy których siedzieli nasi znajomi. Wiedziałem już wtedy, że będą z tego kłopoty. Zapraszałem ją na piwo, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że popełniam błąd. Bo takich dziewczyn, jak ona nie wyrywało się na tanie teksty, a ja chyba tylko takie znałem. Nie szukałem zresztą niczego specjalnie trwałego, na niczym konkretnie mi nie zależało, chciałem tylko spędzić miło czas i być może się zabawić, i… wiem, że na to nie zasługiwała. Chciałem ją wykorzystać, pomydlić oczy, pograć na jej emocjach. Była zabawna i ładna, lubiłem z nią rozmawiać, ale wtedy nie byłem gotowy na jakiekolwiek zaangażowanie, a z jej twarzy jak z kartki można było wyczytać, że ona właśnie tego oczekuje. Nigdy nie lubiłem takich dziewczyn, jak ona. Uważałem, że nie potrafią sobie poradzić w życiu, że potrzebują jak tlenu oparcia w drugim człowieku, a ja z natury byłem indywidualistą, więc nie do końca to rozumiałem. I także nie pochwalałem. Ale ona otworzyła mi na pewne sprawy oczy. Oczywiście nie od razu. Wtedy, w tym zadymionym pubie jeszcze nie myślałem, że w jakikolwiek sposób zagnieździ się w moim życiu, nie. Byłem przekonany, że to będzie jednorazowa sprawa, optymistycznie zakładałem, że obędzie się bez płaczu i pretensji w moją stronę. Nie obyło się.

Spotkaliśmy się następnego dnia w tym samym miejscu. Wyglądała ładniej, na pierwszy rzut oka mogłem stwierdzić, że godzinami stała przed lustrem wybierając odpowiednie ubranie i dopasowując makijaż (przez pierwsze trzy lata studiów miałem współlokatorkę, więc wiedziałem, jak odbywają się tego typu sprawy za kulisami). Udało jej się. Była cholernie atrakcyjna, chociaż chyba nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Niepewna siebie, bo kiedy ze mną rozmawiała, bawiła się paznokciami. I niespecjalnie chciała patrzeć mi w oczy. Też nie lubiłem przesadnego kontaktu wzrokowego, ale ona cały czas uciekała spojrzeniem, dopóki nie wypiła dwóch piw i atmosfera całkowicie się nie rozluźniła.

Rozmawialiśmy o wszystkim. Właściwie byłem totalnie zaskoczony, bo podejrzewałem, że będziemy potrzebować masy alkoholu, żeby to spotkanie można było zaliczyć do udanych, a tymczasem od pierwszej minuty – choć trochę niezręcznej – wszystko grało jak w zegarku. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, zgrabnie przechodziliśmy z tematu na temat. Zapomniałem, że wcale nie byłem co do niej pewny, że właściwie miała być tylko przygodą. Od razu umówiliśmy się na następne spotkanie – tuż przed świętami na jarmarku Bożonarodzeniowym, ponieważ dopiero wtedy zamierzałem wrócić do miasta. Tydzień później jednak zmieniłem zdanie i pod pretekstem złożenia babci imieninowych życzeń przyjechałem raz jeszcze. Zabrałem ją do pubu na mikołajkowe drinki. , nie babcię.

Nie do końca wiedziałem, co się ze mną dzieje. Oczywiście, że byłem kiedyś zakochany – nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał sobie, że jestem totalnym chujem bez serca – ale jeszcze nigdy nie czułem się tak dziwnie. Nie umiałem tego określić innym słowem. Dziwnie. Jednocześnie chciałem tego wszystkiego i nie chciałem. Chciałem się z nią spotykać, ale nie chciałem, żeby ona za bardzo chciała. Chciałem się z nią przespać, ale nie chciałem jej zranić. Chciałem ją pocałować, ale nie chciałem, żeby sobie pomyślała, że coś może nas połączyć. Zapomniałem tylko, że było już za późno, bo już jakiś czas wcześniej coś nas połączyło. Do tej pory wydawało mi się, że mam całkiem idealne życie. Uwielbiałem swoją pracę, głównie za to, że dużo płacili. Uwielbiałem swoje mieszkanie i swojego przygłupiego współlokatora, który był moim bratem. Uwielbiałem cotygodniowe wypady na miasto ze znajomymi z uczelni i udawanie, że studenckie życie jeszcze nie dobiegło końca. Wszystko wydawało mi się wspaniałe, dopóki nie pojawiła się ona. I chyba dlatego właśnie była takim problemem – bo z nią świat trochę zaczął szarzeć. Już nie był taki idealny. Huśtawki nastrojów, jej i moje, bo nie odpisała, bo nie zadzwoniła, bo jakiś inny osobnik płci męskiej wrzucił z nią fotkę na fejsbuka, przytulając ją do siebie trochę zbyt mocno, zbyt blisko. Dlatego właśnie czułem się dziwnie. Czułem się dziwnie, a nie powinienem się tak czuć, ponieważ do tej pory byłem szczęśliwy, a ona mi moje szczęście odebrała, tak jak odebrała mi moje dotychczasowe życie. Z drugiej jednak strony, to ona momentami była moją euforią. I obsesją. Nigdy bym się do tego nie przyznał głośno, ale właśnie tak było.

- Te Mikołaje mają wyraz twarzy pedofila – powiedziałem, kiedy patrzyła na czekoladowe figurki widniejące na wystawie jednego ze straganów. Była totalnie oczarowana atmosferą świąt, panującą na jarmarku, wygrywanymi na cymbałkach ciepłymi melodiami, światełkami mieniącymi się w oczach, zapachem piernika. Nawet mnie się to udzielało. – Nie kupowałbym ich młodszej siostrze.
- Ty też czasami masz taki wyraz twarzy – odparła, uśmiechając się szeroko. Jej ciemne włosy zlewały się z futerkiem, który okalał kaptur jej kurtki. – Jakbyś chciał… - urwała – …nieważne. Wezmę jednego. Nawet jeśli to pedofilski Mikołaj, to jest z czekolady. Nikt nie gardzi czekoladą.

Dlatego poszliśmy na gorącą czekoladę. Gdyby któryś z moich dobrych kolegów zobaczył mnie w tej sytuacji – w bajkowej scenerii, z dziewczyną, pijącego słodki, gorący napój z bitą śmietaną – chyba zapadłbym się pod ziemię. Ale w zasadzie było całkiem przyjemnie. Bardzo przyjemnie. Mimo mrozu, ciepło na duchu i przytulnie. Inaczej. Dobrze. Dobrze było przyłożyć zmarznięte wargi do jej słodkich warg. Poczuć jej odziane w rękawiczki dłonie na swoim karku. Objąć ją mocno i rozmyślać nad tym uściskiem przez następne tygodnie.

Dobrze. Wtedy było dobrze.

I could not take the burden of both me and you
It was too fast, casting love on me as if it were a spell I could not break, when it was a promise I could not make


***

Dzisiaj mi się takie coś napisało. Krótkie, bo krótkie, ale takie musi być. Taka to będzie właśnie historia - chyba krótka, niezbyt wesoła, skupiona na emocjach. Takie moje wypociny. 
Dziękuję za te komentarze pod poprzednim postem. Zupełnie nie spodziewałam się, że tyle osób przybędzie to przeczytać, ale nawet nie wiecie, jak ciepło zrobiło mi się na sercu, kiedy czytałam te komentarze.