niedziela, 12 lutego 2017

K09

Nigdy nie lubiłem biegać. Nienawidziłem tego. To było takie nużące, takie jednostajne. Zawsze, gdy biegałem, mijałem te same budynki, stawiałem stopy na tym samym asfalcie, opierałem się o to samo drzewo. I zawsze powtarzałem sobie w myślach, że tego nienawidzę. Wtedy jednak było inaczej, nie myślałem o tym, kogo i co mijam. Nie myślałem o swoich płucach, o pocie spływającym po karku, o zmęczeniu. Myślałem o swoim celu. Zdyszany wpadłem do metra, kilka minut później wybiegłem z niego z nową energią, przeskakując przez bramki, mijając ludzi jakby byli moimi przeszkodami, bo musiałem przecież zdążyć. Więc biegłem. Nie chciałem zastanawiać się nad tym, co usłyszałem i co mogę usłyszeć. Nie miało to najmniejszego sensu. Bo gdybym zaczął to wszystko roztrząsać, rozkładać na czynniki pierwsze, nie udałoby mi się dotrzeć na czas. Wiedziałem, że już i tak za bardzo się zagapiłem.

Zjawiłem się na peronie, kiedy pociąg do Pragi sygnalizował odjazd. Rozglądałem się dookoła, wypatrując konkretnej twarzy. Biegałem od jednej krawędzi do drugiej, od jednego końca peronu do przeciwnego, aż wreszcie ujrzałem ją siedzącą na drewnianej ławce. Nogi trzymała na plecaku podróżnym, w uszy wetknięte miała słuchawki. Patrzyła się przed siebie nieco nieobecnym wzrokiem. Zatrzymałem się w odległości kilkunastu metrów od niej, tak żeby mnie nie widziała. Musiałem uspokoić oddech, być może ułożyć sobie w głowie scenariusz tej rozmowy. Po kilku minutach zorientowałem się jednak, że to jest bez sensu, bo nie jestem w stanie niczego przewidzieć. I kiedy tylko miałem ruszyć się ze swojego bezpiecznego miejsca, stanąć przed nią, ona odwróciła się i mnie ujrzała.

Najbardziej bolało mnie to, że na jej twarz ewidentnie wkradło się poirytowanie. Ona nie chciała ze mną rozmawiać. Uciekła z mieszkania zanim zdążyłem poukładać sobie to wszystko w głowie, zanim zrozumiałem sens tego, co powiedziała.

- Nie możesz tak po prostu wyjechać – powiedziałem, kiedy tylko znalazłem się dostatecznie blisko niej. Już wstawała, już próbowała zarzucić na siebie plecak, jakby bała się tej rozmowy.
- Kuba, proszę. – Chciała mnie minąć, ale zagrodziłem jej drogę ramieniem.
- Nie zatrzymam cię? – Uniosła brwi. Być może czekała na propozycje. – Mamy jeszcze dobre kilka, nawet kilkanaście godzin do wieczora i twojego odlotu. Zostań.
- Kilka godzin. – Pokiwała głową. Zaśmiała się. – To prawie jak wieczność patrząc na to, że znowu nie zobaczymy się przez najbliższe pół roku, albo dłużej.
- Daj spokój. Poradzimy sobie. – Nigdy nie byłem tak cholernie niepewny swoich słów. To było okłamywanie samego siebie.
- Nie, nie wydaje mi się. Nie masz nawet zamiaru wrócić do domu, prawda? – Mocno wbiła zęby w dolną wargę, jakby powstrzymywała się od płaczu. – Może ci zależy, może nawet mnie kochasz, ale bardziej kochasz to wszystko. – Rozłożyła ręce. – Uwielbiasz tak żyć, nie przeszkadza ci to, że widzimy się raz na pół roku, a mnie pęka serce, bo nie ma cię obok na święta. Żyjesz chwilą. Nagle przyjdzie ci do głowy jakiś pomysł i od razu go realizujesz, a potem znowu zmieniasz zdanie. Tak było wtedy, kiedy zaproponowałeś mi przeprowadzkę, tak jest teraz.
- Kiedy proponowałem ci przeprowadzkę dokładnie to miałem na myśli. Chciałem tego – oburzyłem się. Pamiętałem, jak dokładnie analizowałem wszystkie za i przeciw naszego wspólnego życia. Wspólne mieszkanie. Razem na poważnie. Byłem przerażony, jak dziecko, które pierwszy raz ma iść do szkoły, ale wiedziałem, że tego chcę. Byłem na to gotowy.
- Nigdy nawet nie zaproponowałeś, żebym została tu z tobą – powiedziała cicho, jakby wyrzucała z siebie wstydliwy sekret. Byłem pewny, że myślała o tym od dawna, mimo że mnie nawet nie przyszło do głowy, że to mogłoby być naszym problemem. Wydawało mi się, że ją znam, ale nagle okazywało się, ze jest zupełnie inaczej.  – Tak, jakbyś był pewny, że ja i tak będę czekać, że będę wyczekiwać kolejnej wiadomości, kolejnego telefonu, wizyty. Twojego powrotu. Nigdy nie określiłeś, jak długo zamierzasz tu zostać, nigdy też nie zapytałeś, czy nie chciałabym być tu z tobą. Tak będzie zawsze? Za pięć lat też będziemy stać w tym samym miejscu? Czy wreszcie zdecydujesz się, gdzie i z kim właściwie chcesz żyć?
- Nie sądziłem, że mogłabyś chcieć zamieszkać tu ze mną. Znam cię, nie lubisz zmian – odrzekłem. Głos mi drżał. Nie czułem się specjalnie winny, ale już wiedziałem, że bardzo wiele przeoczyłem. Uświadomiłem sobie też, że niektórych rzeczy nie należy brać za pewnik, bo to, co dla mnie może być zupełną błahostką, dla niej może być totalnie ważną sprawą. Tak było w tym przypadku. Wystarczyło słowo, a z chęcią zamieszkałbym z nią i tutaj, a tymczasem staliśmy właśnie na krawędzi przepaści tylko dlatego, że tego słowa zabrakło. Zarówno z mojej, jak i z jej strony.
- Uwielbiam zmiany – obruszyła się.
- Nie, tylko tak mówisz. Lubisz sobie pozmieniać ustawienie mebli w pokoju albo kolor zasłon, ale nienawidzisz zmieniać swojego życia. Uwielbiasz stabilizację. Czujesz się wtedy bezpiecznie.
- To co? – Miałem rację, ale nie mogła mi jej przyznać. – I tak bym to zrobiła.
- W takim razie zamieszkaj ze mną tutaj. Jedź po rzeczy, rzuć pracę i wróć tutaj. Znajdziemy mieszkanie tylko dla nas i będzie w porządku.
Nieznacznie pokręciła głową.
- Nie – odparła. Cicho. Niemal szepnęła. Nie? – Bo są takie momenty, kiedy czuję, że wcale nie jesteś mój. Nie należę do twojego życia, jestem tylko dodatkiem. A jak mam podporządkować całe swoje życie komuś, kto nie do końca wie, czego chce?
- Całe życie? – Nagle zrozumiałem, że pomysł z pierścionkiem, nawet jeśli ten był plastikowy i okropny, mógł być dwuznacznie zrozumiany. To nie miała być próba oświadczyn, a raczej dowód mojego zaangażowania. Uświadomienie, że kocham, myślę i tęsknię. Nie, że chciałem się żenić, robić dzieci i poświęcać całe swoje życie. I właśnie to nakazało mi się zbuntować. – Nie chcę, żebyś wszystko mi podporządkowała. Nie wiem, co będzie za pół roku, za rok, za pięć lat.
- Okej.


Zupełnie jakbym cofnął się w czasie o kilka miesięcy. To samo słowo, wypowiedziane w ten sam sposób. Ból, rozczarowanie, zrezygnowanie. Nie miałem na to odpowiedzi. Wtedy siedziałem na łóżku. Chowając twarz w dłoniach, żałowałem tego, co zrobiłem. A tego chłodnego lutowego dnia, stałem na peronie trzecim i przyglądałem się, jak moja dziewczyna żegna mnie pustym wzrokiem i wsiada do pociągu, który odjeżdża w stronę Warszawy. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, jak wielki to był błąd.

I know it hurts but I can't love you anymore, I can't love you anymore, I can't do it anymore

5 komentarzy:

  1. Tak bardzo ja rozumiem...serio. Jak mozna wierzyć, ze chłopak naprawdę chciał z Toba zamieszać, jesli chwile pozniej jedzie ot tak do Bdapesztu nawet sie nie pytając, co ona na to, nic nie proponując, nigdy nie poruszając tej kwestii... a z drugiej strony ja wierze, ze on ją na swoj sposob kocha, po prosu na tym etapie nie tak, jak ona jego... albo sie boi zaangażowania. Byc moze wlasnie teraz to odkryje. Mam taką nadzieje. Ciesze sie,ze ona powiedziała na głos to, co musiało sie w niej kotłować przez cały ten czas...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest, sukces! Nie płakałam. Może dlatego, że Kuba jakby mniej emocji miał niż Aga? Może dlatego, że nie wierzę w jego skruchę i w miłość?
    Wierzę za to w złamane serce Agi. Wierzę w to, że robi to ostatkami sił i nie wie co dalej. Bo podporządkowała swój świat pod uczucia Kuby i jego niezdecydowanie, a teraz musi jakoś się z tego wymiksować.
    Kibicuję jej z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo ja bym tak bardzo chciała, żeby im się udało, wszystko skończyło się dobrze i żyli długo i szczęśliwie. Ale tak może nigdy się nie zdarzyć. I to jest przykre. Kuba mógłby się zdecydować, mógłby zrobić cokolwiek, co sprawiłoby, że ona mu zaufa, a nie traktować ją jako pewniak. Z ludźmi się tak nie robi. Ludzie to taki dziwny twór, że u nich zmienia się wszystko z dnia na dzień, z minuty na minutę i nigdy nie powinno się ich traktować jako pewniak. A nasz Kuba jest tego idealnym przykładem. On chyba sam nie wierzył w to, że wystarczyło zadać jedno głupie pytanie i wszystko wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Ale ten czas minął, zorientował się za późno. Mam naprawdę ogromną nadzieje, że on ją pokocha. Bo sądzę, że tego nie można nazwać jeszcze miłością. Dlatego mam nadzieje, że ją pokocha i zrobi wszystko, żeby to teraz odkręcić. Kibicuję mu. Bardzo mocno.

    OdpowiedzUsuń
  4. to zawsze tak jest. najpierw się wybiera, potem się żałuje. choć wcale nie wiadomo, czy w drugą stronę też by się nie żałowało. najlepiej byłoby wcale nie wybierać, ale...
    nie wierzę w związki na odległość. a z drugiej strony daleka byłam od potępiania go, gdy już wyjechał, choć może powinnam. nie każdy wybiera drugiego człowieka, czasem wybiera się siebie, tak było, jest i będzie. współczuję jej, ale współczuję też i jemu, bo utknęli trochę w takiej sytuacji bez wyjścia. właściwie od początku się na nią zanosiło, wciąż się wydawało, że coś tu nie wypali. nie wiem, czy sobie z tym poradzą. powiem tylko, że teraz, gdy włączyłaś w to budapeszt, tak nieprawdopodobnie dla mnie pod każdym względem ważny, również i to opowiadanie stało się jakby jeszcze ważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wsiąknął mi gdzieś mail do Ciebie, w wolnej chwili odezwij się do mnie :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń