wtorek, 17 stycznia 2017

K06

Nie wiem, czym my właściwie byliśmy. Parą? Nie. Kumplami? Nie. Przyjaciółmi? Też nie. Ciężko nas było określić, zdefiniować, ustalić jakieś zasady funkcjonowania. Miałem wrażenie, że każdy dzień, każda rozmowa przynosiła nam coś innego, coś nowego. Wszystko było nieprzewidywalne. Ona była nieprzewidywalna. Raz uśmiechała się do mnie i patrzyła z pewnego rodzaju uwielbieniem, innym razem spuszczała wzrok w zadumie i wtedy zupełnie się ode mnie oddalała. Cały czas siedziało w niej to wszystko, wiedziałem to i przeklinałem się za to każdego dnia. Nie wspominała o tym, nie robiła ciętych uwag, chociaż widziałem, że czasem ma je na końcu języka. Powstrzymywała się, a ja byłem jej wdzięczny, ponieważ wystarczająco często sam sobie przypominałem o swoim wybryku i wtedy nie byłem dla siebie specjalnie przyjacielski. Wspólnie jednak doszliśmy do wniosku, że postaramy się o tym zapomnieć. To było bardzo miłe z jej strony, wiedziałem jednak, że o takich rzeczach się nie zapomina. Mogła próbować, mogła udawać, ale to wciąż unosiło się nad nami jak czarne chmury przed burzą.

Nie miała już do mnie zaufania. Nie twierdzę, że przez ten krótki czas początków naszej relacji ufała mi bezgranicznie, nie. Myślę, że po tym, co zrobiłem nie potrafiła na mnie patrzeć tak samo. Zmieniliśmy się. Oboje. Czasami bałem się objąć ją ramieniem, bo zastanawiałem się, czy mogę, czy powinienem. Spotykaliśmy się najczęściej, jak było to możliwe. W piątek po pracy zazwyczaj pokonywałem te kilkadziesiąt dzielących nas kilometrów, meldowałem się w domu, a potem stawałem przed jej drzwiami. Moja matka była zachwycona – po pierwsze dlatego że wreszcie spotkałem kogoś wartościowego, a po drugie dlatego że częściej odwiedzałem rodzinny dom.  Robiłem wszystko, co mogłem, tak mi się wydawało, a i tak coś było nie tak. Wciąż mnie do siebie nie dopuszczała.

Nie mogłem jej przepraszać w nieskończoność. Po pierwsze, nigdy nie byłem tego typu facetem, nigdy nie upokarzałem się przed żadnym człowiekiem, tym bardziej przed kobietą. Sam fakt, że jej szukałem, że przyjechałem i chciałem ją zobaczyć, wytłumaczyć się – to było z mojej strony bardzo dużo. Czasem nawet myślałem, że za dużo, że więcej od siebie nie jestem w stanie dać, ale potem patrzyłem na to z jej perspektywy i uświadamiałem sobie, że doskonale ją rozumiem. Też nie mógłbym patrzeć na nią jak na tego samego człowieka, co wcześniej. Nawet pomimo tego, że nie byliśmy ze sobą, nic sobie nie obiecywaliśmy i nic między nami nie było jasne i oficjalne. To było tylko kilka pocałunków. No właśnie, i to po drugie – czasem, kiedy zalewa mnie fala złości, usprawiedliwiam się właśnie tym – tylko kilka pocałunków, żadnego seksu, nic wielkiego. Czasem w czasach szkolnych całowałem się ze swoimi przyjaciółkami i nic to między nami nie zmieniało, nic się z tego powodu nie działo. Nikt nie płakał, chociaż tego do końca pewien być nie mogłem. W każdym razie, ja nie płakałem. Postrzegając wszystko w jej sposób, każda dziewczyna, z którą kiedykolwiek coś mnie łączyło, czy to przez przesadne upojenie alkoholowe, lub po prostu przez moment słabości mogła mieć do mnie pretensje o zdradę. Nigdy jej nic nie obiecywałem, a mimo wszystko… mimo wszystko TO BYŁO obiecujące. Każda rozmowa, każde spojrzenie, każdy uśmiech, każdy pocałunek był niepisaną umową. Dlatego ta relacja była taka wyjątkowa – bo bez zbędnych słów określaliśmy swoje uczucia w głowach i oboje czuliśmy, że to może być coś więcej. To było wyjątkowe, choć zupełnie zwyczajne – zdarza się to milionom ludzi na całym świecie. Przydarzyło się też nam.

Nie rozumiałem, dlaczego akurat ona. Poznałem w życiu tyle dziewczyn – pięknych, mądrych, inteligentnych. Ona też taka była, ale miała w sobie coś jeszcze, co nie pozwalało mi spokojnie zasnąć, zanim nie zobrazowałem sobie jej twarzy w myślach. Czułem się jak głupi nastolatek, który przeżywa swoje pierwsze przygody miłosne i nie mogłem nic na to poradzić. Chciałem jej. W jakiś dziwny sposób nie mogłem myśleć o nikim innym, tylko o niej. Wciąż miałem nadzieję na to, że wszystko się ułoży i ona chyba też, ponieważ pewnego dnia otrzymałem od niej wiadomość:

Nie musisz przyjeżdżać na weekend.

Serce podeszło mi do gardła. To było jak strzał w twarz. Brzmiało jak: nie przyjeżdżaj, nie chcę cię widzieć. Mimo wszystko odpisałem jej, że chcę, a ona na to:

Wiem. Ale tym razem to ja przyjadę do Ciebie.

I wtedy uwierzyłem, że czarne chmury, które nad nami wisiały już nie są takie czarne, a w zasadzie nawet przebijają się przez nie nieśmiałe promienie słoneczne.
Przyjechała. Wrocław powoli budził się do życia przed nadchodzącą wiosną, zupełnie jak ja. Każdy skrawek mojego ciała był przepełniony podekscytowaniem. Weekendy w naszym rodzinnym mieście można było zaliczyć do przyjemnych, ale nigdy nie były tylko nasze. Będąc tam nigdy nie byliśmy naprawdę sami, tylko ja i ona, bez całej tej otoczki – rodziców w domu, sobotnich spotkań z przyjaciółmi, ludzi wokół ocierających się o nasze ramiona, kiedy piliśmy piwo w barze, czy ciekawych spojrzeń mijających nas w parku znajomych. Moje wrocławskie mieszkanie było tylko dla nas.
Miałem ochotę ją pocałować, kiedy wyszła z pociągu, rozglądając się za mną. Zdezorientowana, niepewna, jej oczy biegały to w jedną, to w drugą stronę, zatrzymując się na poszczególnych osobach. Kiedy mnie dostrzegła, uśmiechnęła się promiennie i to rozpaliło we mnie ogień. Nie wiem, co się w niej zmieniło, ale nie patrzyła na mnie już z tym żalem, co do tej pory. Podeszła, pozwoliła mi się objąć. Ciepło rozpłynęło się po moim ciele.
To był piątek wieczór, robiło się już ciemno. Zjedliśmy w przyjemnej, kameralnej knajpce nieopodal rynku i zmierzaliśmy do mojego mieszkania, żeby zagnieździć się w nim z jakimś dobrym filmem. Ostatecznie wybór padł na bajkę, więc leżeliśmy na łóżku, ramię w ramię, oglądając pierwszą część Jak wytresować smoka.
- Masz coś do picia? – zapytała.
- Wodę? – Skrzywiłem się. – Mogę ci zrobić herbatę.
- Alkoholowego – dopowiedziała.
- Wszystko. Piwo, wódkę, whisky… - Zamyśliłem się. – Nie chcesz drinka?
- Z wodą? – Zaśmiała się.
- Racja. Zapytam brata, czy nie ma jakiejś coli.
Okazało się jednak, że mojego brata nie ma w mieszkaniu, ale colę posiada, nawet całą zgrzewkę. Ukradłem mu dwie butelki i zrobiłem nam po drinku. Potem po drugim. A kiedy bajka się skończyła, Aga podniosła się z łóżka, chwyciła butelkę wódki, wyjęła mi z ręki moją pustą już szklankę i zrobiła kolejnego. Usiadłem na skraju łóżka, patrząc na nią. Poruszała się już niepewnie, uśmiech miała lekko pijany.
- Pijemy dalej? – zapytałem, a ona ochoczo pokiwała głową, podając mi moją szklankę nieco zbyt gwałtownie, tak że część płynu wylądowała na moich spodniach. Zaśmiałem się. – Jesteś już pijana.
- Nie jestem. Zupełnie trzeźwo myślę – odparła, patrząc mi prosto w oczy. Była całkowicie poważna.
Widziałem w niej zdeterminowanie. Stała nade mną, trzymając w dłoni szklankę, a jej prawa ręka nagle znalazła się na moich włosach. Bawiła się nimi, delikatnie przejeżdżając po nich palcami. Cały czas jej wzrok spoczywał na mojej twarzy. Odchyliła się nieznacznie, odkładając drinka na szafkę. Potem położyła mi ręce na ramionach i usiadła na moich kolanach, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jej twarz wydawała się taka pewna siebie, taka zawzięta, zdeterminowana, ale kiedy się przybliżyła, usłyszałem, że jej oddech jest niespokojny, przerywany, a serce bije zbyt szybko. Bała się, byłem tego pewny.
- Co się zmieniło? – zapytałem, oplatając rękami jej talię i przyciągając ją bliżej siebie. Jej perfumy. Te perfumy, przez które kręciło mi się w głowie. Przeszły mnie ciarki na myśl, że znowu mam ją tak blisko.
- Nie wiem – odrzekła cicho, wzruszając ramionami. – Zrozumiałam.
- Co zrozumiałaś?

Ale nie odpowiedziała. Przybliżyła się jeszcze bardziej, przyciskając się do mojej klatki piersiowej, oplatając mnie nogami i rękami. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, wpatrując się w siebie, a potem oddychając mocno położyła swoje czoło na moim czole i przymknęła oczy. Pocałowała mnie, a to był najdelikatniejszy pocałunek, jakiego w życiu doświadczyłem. Był jak mgiełka – ledwo odczuwalny, a tak cholernie przyjemny. Trzymałem ją mocno, nie chciałem jej wypuścić, wciąż bojąc się, że zaraz zmieni zdanie i ucieknie, odejdzie, bo ją zraniłem, zepsułem, zmieniłem. Ale nie, ona była, w tamtym momencie była cała moja. Miałem ją na wyciągnięcie ręki, a nawet bliżej. Oplotła rękami moją szyję, palcami przejeżdżała po mojej gorącej skórze, a ja całowałem jej wargi, jej szyję, jej obojczyk i odkryte ramię, dłońmi błądząc pod cienkim materiałem bawełnianej koszulki. Zaśmiała się. W pewnym momencie się zaśmiała, patrząc mi prosto w oczy. W jej czarnych tęczówkach mogłem dostrzec, że jest szczęśliwa.

Zrozumiałam, że nie obchodzi mnie to, jaki byłeś, tylko jaki jesteś, tak powiedziała.

Lubię wracać myślami do tego momentu, właśnie ze względu na to szczęście. Świecące się oczy, jak dwa rozpalone węgielki. Zarumienione policzki, w jednym z nich ledwo dostrzegalny dołeczek. Uśmiech. Włosy w nieładzie, rozlane wokół jej rozanielonej twarzy, kiedy leżała pode mną i palcami błądziła po moich włosach. Uwielbiałem ją taką. Uwielbiałem nas takich.

Loving can hurt, loving can hurt sometmes but it's only thing that I know, when it gets hard, you know it can get hard sometimes, it is the only thing that makes us feel alive

***

Chyba nie do końca jestem z tego zadowolona, ale pisałam to zbyt długo i wiem, że inaczej nie potrafię. 

5 komentarzy:

  1. Przepiękne zakonczenie. Nie potrafię opisać jak bardzo podobało mi siè te kilka zdań. To,co ona zrozumiała. To, co zrozumiał on

    OdpowiedzUsuń
  2. Boli mnie ta historia, fluffy. Boli mnie. Zawsze pisałaś smutnie, ale ona jest jakaś przesiąknięta nieszczęściem. A może to tylko moje odczucie? Może w każdym słowie widzę to, co miałam, co mnie zniszczyło, po czym podnoszę się od kilku miesięcy?
    A może uświadamiam sobie, że wmówiłam sobie, że już nie kocham, wciąż kochając?

    Jest on, jest ona. Tysiące rozmów, rodzących się uczuć. Niewypowiedziane obietnice, ból, a później światełko w tunelu. I jest Wrocław. I chyba boli jeszcze bardziej, kiedy uświadamiam sobie, że moja historia zaczęła się we Wrocławiu, w tych czarujących knajpkach przy Rynku, na Jarmarku Bożonarodzeniowym...

    Bądź zadowolona, bo wciąż masz do tego talent i serce <3

    OdpowiedzUsuń
  3. mam takie poczucie, że tu nie będzie szczęśliwego zakończenia. i z jednej strony mi przykro, ale z drugiej to szczęście jakoś do końca by mi do nich nie pasowało, choć to naprawdę paskudne stwierdzenie.
    tak mnie ucieszył ten wrocław.

    OdpowiedzUsuń